piątek, 28 lutego 2014

rozdział 41 - Release Me

Dzień dobry Moi Mili, lecz na początku pomódlmy się przed skonsumowaniem posta:

OJCZE NASZ, KTÓRY MIESZKASZ W HOLLYWOOD,
ŚWIĘĆ IMIĘ TWOJE,
PRZYBĄDŹ RAZEM Z ECHELONEM.
BĄDŹ WIĘKSZA KIESZENI TWOJA,
JAKO W POLSCE, TAK I W LA.
VyRTA Z DNIA POPRZEDNIEGO DAJ NAM DZIŚ
I ODPUŚĆ NAM PRZEWINIENIA,
JAKO I MY PRZEBACZAMY NASZYM BRACIOM I SIOSTROM.
NIE WIEDŹ NAS NA POKUSZENIE,
ALE DOPROWADŹ DO M&G.
PIERGÓG.

- Miłego przetrawiania,
Tosia <3

*********


Sue szła wzdłuż brzegu. Wieczorem plaża wyglądała najładniej. Gwiazdy na niebie puszczały oczko do każdego, kto tylko na nie patrzył. Księżyc przeglądał się w wodzie, która była nad wyraz spokojna. Dziewczyna przystanęła i spojrzała w dal. Nie chciała już się z nikim kłócić, a tym bardziej z bliskimi jej osobami. Powoli usiadła na psiaku, wzdychając po nosem. O tyle było dobrze, że przynajmniej miała już za sobą rozmowę z Shannonem i Anabel. Co do perkusisty nie miała pewności, czy aby na pewno wszystko było takie jasne. Jednak nie chcąc pogarszać sytuacji, przymrużyła na to oko. Też zawziętość w tym przypadku, nie była zbyt dobrą sprawą. Wiedziała, że nawet jeżeli Shannon kręci to i tak prędzej, czy później się potknie. Dziewczyna powoli położyła się na plecach, patrząc się w niebo. Ten spokój przerwała jej komórka, która przypomniała o sobie. Wibrowała w kieszeni bluzy, nie dawała spokoju. Sue w końcu zdecydowała się odebrać. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Shannona. Niebieskowłosa była nieco zdziwiona, że dzwoni. Ostatnimi czasy, jakoś niekoniecznie się kwapił. Może jednak po porannej rozmowie, zmienił nieco swoje zachowanie.
- Cześć - zaczął Shannon - widzimy się?
- Ooo - Sue powoli się podniosła i usiadła po turecku - a co się stało nagle?
- Nie czepiaj się. Pytam poważnie, kto do kogo?
- Wiesz co? Jestem teraz na plaży i mam całkiem niedaleko do ciebie. Napiszę jeszcze tylko wiadomość do Anabel, by nie było powtórki z wczoraj.
- No dobrze, wyjdę po ciebie, co?
- Nie, spokojnie. W przeciągu sześciu minut powinnam być. Jeżeli nie to zacznij się martwić.
Sue nacisnęła czerwoną słuchawkę. Zaraz wyszukała w telefonie numer Anabel, by dać jej znać, że jest u Shannona. Nie wiedziała też, ile u niego przesiedzi.

Sue szła przed siebie patrząc pod nogi. Wyglądało to nieco jakby sprawdzała, czy chodniki, aby na pewno są równe. Tak na oko niewiele ją dzieliło od domu Shannona. Właśnie weszła w następną ulicę, tak, to było już blisko. W końcu sama mu powiedziała, że zaraz będzie. Zaczęła się nieco rozglądać. Nie było tam ani jednej żywej duszy. Gdyby nie latarnie, wszędzie byłoby czarno. Drzewa rzucały cienie, niektóre miały dziwne kształty. Wiatr, lekko popychał Sue w plecy, pasma włosów opadały na twarz. Dziewczyna przyśpieszyła kroku. Stanęła przy czarnej furtce i nacisnęła na guzik w domofonie. Stanęła na palcach, by być bardziej widoczną w wizjerze. Usłyszała krótki sygnał, dzięki któremu mogła wejść. Zamknęła za sobą furtkę i dużymi krokami ruszyła do drzwi. W ich progu, czekał na nią Shannon. Sue weszła po paru stopniach i już była w środku. Już znaną jej drogą ruszyła do salonu, po czym zrobiła obrót w stronę perkusisty. Machnęła rękoma w przód i w tył, po czym podeszła do niego.
- Za dwa dni wracamy w trasę - powiedział i westchnął - właśnie dzwoniła do mnie Emma. Dzień wcześniej, niż planowaliśmy.
- Grunt, że jeden, a nie dwa - Sue oparła się dłońmi o ramiona mężczyzny - szkoda, że nie polecę z wami. Ale za miesiąc wszystko wróci do normy. Ale póki co, nie mogę się doczekać wystawy. Nie wybaczę ci, jeżeli cię nie będzie.
- Jakbym mógł nawet tak postąpić? Sądzisz, że tak?
- No ja mam nadzieję, że jednak nie. - Sue uśmiechnęła się do niego - jeżeli jednak coś ci strzeli do głowy, by się nie pojawić to nie chciałabym być w twojej skórze, kochanie.
- Czy to jest groźba?
- Owszem - Sue pokiwała porozumiewawczo głową - możesz już się bać.
- Groźby są karalne, wiesz o tym?
- O rany, zapomniałam. Co teraz ze mną się stanie?
- Nie zadawaj tyle pytań, co?
Perkusista złapał dziewczynę, wziął na ręce i ruszył ku schodom, prowadzącym na górę. Z każdym schodkiem, Sue jeszcze bardziej się wierciła, co  w niczym nie pomagało. Nie trzeba było wiele czekać na moment, kiedy obydwoje znaleźli się w sypialni. Sue została postawiona na podłogę. Zaraz to zrobiła parę kroków w tył, ciągnąc swojego lubego za koszulkę. Usiadła na łóżku, patrząc na Shannona i mówiąc:
- Zostawisz mnie tu samą, super. Polecisz sobie. Po za tym, wiesz, tak sam beze mnie, nie dasz sobie rady.
- Spokojnie - Shannon mruknął pod nosem, kładąc się obok - znajdę sobie tam jakąś fajną opiekunkę. Nie martw się. Zajmie się mną odpowiednio.
- A chcesz dostać kopa w dupsko?
Shannon wybuchł śmiechem. Kiedy był z nią, wszystkie dylematy i przemyślenia, które nie dawały mu spokoju, nagle znikały. Liczyła się dla niego ona. Dziewczyna usiadła na nim rozkrokiem i przycisnęła go do łóżka rękoma. Uśmiechnęła się szyderczo pod nosem. Nachyliła się do niego i ucałowała go w usta. Zaraz dodała:
- Czy przypadkiem nie wspominałeś mi o tym, że groźby są karalne?

Kiedy jedni przewracali się po łóżku, były też i takie przypadki, które wolały się dobrze pobawić. Właśnie do nich należał Jared. Skończył kolejną butelkę piwa i odstawił na stolik. Swój wzrok skierował na swojego kumpla, który właśnie z kimś prowadził porywającą rozmowę. Jednak zauważając muzyka, odszedł od grupki i zajął miejsce obok Jareda.
- Dobra - zaczął Terry - a teraz mów, co cię tak naprawdę tu sprowadza? Aż tak się stęskniłeś? Sądząc po twoim wyrazie twarzy to coś ci łazi po głowie. Korzystając z okazji, że akurat dziś jest picie u mnie to przyszedłeś. Mylę się?
- Nie, panie Richardson. - Odpowiedział muzyk i założył nogę na nogę - no, ale trochę się stęskniłem, nie mów, że ty za mną nie?
- Ledwo co ostatnio się widzieliśmy - Terry zdjął swoje okulary, by przetrzeć je swoją koszulą - więc kolego miły, co cię trapi?
- Kobieta, kobieta.
- Oj, to nie dobrze. To samo utrapienie. Z jakąś się przespałeś i teraz lata za tobą? Nie wiesz co zrobić? No, albo nie daj Boże jest w ciąży, tyle problemów? Co jeszcze? No, opcji jest cały pierdylion.
- Mowa o Emmie. W sumie to nie wiem czemu i jak, ale się całowaliśmy.
- Co? - Terry spojrzał z zaskoczeniem na Jareda - i z tego powodu masz taki stan? Stary, żartujesz? Rozumiem, żebyś jeszcze z nią poszedł do łóżka to też bym się zastanawiał, ale tak to co? Rozum ci postradało?
- Wiesz dobrze jakie relacje mamy, a raczej to mieliśmy. Sprawa jest na tyle chujowa, że Emma chciałaby, żebym był kimś więcej niż przyjacielem i pracodawcą.
- Czekaj, czekaj... czy ty chcesz mi powiedzieć, że ona coś ten?
- Nie pomagasz mi.

Emma ślęczała jak zwykle nad swoim laptopem. Miała jeszcze do załatwienia parę spraw, lecz jej myśli nie dawały jej spokoju. Westchnęła ciężko i wstała od stołu. Zaczęła kręcić się po pokoju z założonymi rękoma. W końcu przystanęła i wbiła wzrok w okno. Nie wiedziała jak ma teraz się zachować po tej całej sytuacji z Jaredem. Nie powinna tego robić, ale on sam też się nie sprzeciwiał. Jeszcze chwilę stała w miejscu, po czym złapała za komórkę, która leżała na stole. Wpisała numer muzyka, po czym niepewnie nacisnęła zieloną słuchawkę. Denerwował ją ten głuchy sygnał w słuchawce. Ponowiła próbę, lecz bezskutecznie. Westchnęła pod nosem i odłożyła komórkę z powrotem.

Nadszedł kolejny dzień. Słońce zaświeciło i oblało swoim blaskiem Los Angeles. Wydawałoby się, że to dzień jak każdy inny, po za jednym szczegółem. Chłopaki wracali do trasy. Sue miała do nich dotrzeć po wystawie. Jak na ten moment, musiała się skupić na przygotowaniach do tej wielkiej chwili.
                 Sue szła szybszym tempem, zatrzymała się tuż przed bramkami. Odwróciła się, by spojrzeć, czy reszta idzie. Faktycznie, nie minęło wiele czasu, za nim to wszyscy przystanęli. Dziewczyna podeszła do Shannona i objęła rękoma jego kark. Posłała mu zalotne spojrzenie i uśmiechnęła się kącikiem ust.
- Już niedługo twój wielki dzień. - Powiedział perkusista - w sumie to już po raz drugi.
- Nooo - Sue pokiwała głową i pocałowała swojego lubego - ale sądzę, że ta wystawa będzie tak samo udana, jak i poprzednia. A nóż widelec, może będzie jeszcze lepiej?
- Ja mam nadzieję. Wiesz, ta droga, którą będzie trzeba przebyć, by dotrzeć do LA... oby się opłacało.
- No wiesz co?
Sue szturchnęła Shannona w żebra i parsknęła śmiechem. Było jej szkoda, że już wyjeżdżają, tym bardziej, że nie może z nimi. Spojrzała w oczy perkusisty i położyła swoją dłoń na jego policzku. Ostatni raz złożyła na jego ustach pocałunek, po czym pożegnała się z resztą grupy. Kiedy to każde z nich było już po drugiej stronie bramek, Sue tylko zawołała:
- Tylko bez żadnych kochanek! I nie rozrabiać mi tam, bo i tak się o wszystkim dowiem!

W pokoju panował chaos. Po podłodze przewracała się masa rzeczy, która równie dobrze, mogła być zagrożeniem dla życia. Sue stała przy stole, próbując posklejać makietę. Klej lepił się okropnie i przyczepiał do wszystkiego po drodze.
- Cholera - powiedziała pod nosem dziewczyna - nie mam do tego cierpliwości.
Złapała za następny kawałek materiału i już miała go doczepiać, kiedy to usłyszała dzwonek swojego telefonu. Przewróciła oczami i zaczęła szukać wzrokiem szmatki. Szybko wytarła ręce i sięgnęła po komórkę. Co prawda było to nieco utrudnione, ale dała radę.
- Cześć - powiedział Izaak - nie przeszkadzam?
- Co? - Sue rozejrzała się po pokoju - nie, nie przeszkadzasz.
- No dobra. Widzimy się wieczorem? Czy masz dużo pracy? Ewentualnie...
- Nie, spokojnie. O której?
- Jakoś o 19? Pasuje ci? Wpadnę po ciebie.
- No dobra. A co szykujesz?
- Niespodzianka.
Sue odłożyła komórkę na szafkę i ruszyła do kuchni, żeby umyć ręce. Stanęła przy zlewie, z kranu polał się strumień letniej wody. Anabel stanęła obok niej i oparła się biodrem o blat. Spojrzała na przyjaciółkę, po czym spytała:
- Z kim gadałaś?
- A co? - Sue zakręciła kran - nie można już spokojnie porozmawiać przez telefon?
- Co z taką agresją? Po prostu pytam, bo z czego słyszałam idziesz gdzieś wieczorem?
- A wiesz, że się nie podsłuchuje? Przychodzi po nie kolega. Izaak się nazywa. To ten sam, który ostatnio mnie w nocy do domu odprowadzał.
- Aha, no dobrze. Czyli go poznam?
- Wpada po mnie. Jak będzie chciał to wejdzie na górę.
- Jakiś romans? - Anabel uśmiechnęła się pod nosem, po czym nastawiła wodę na herbatę - fajny jakiś? Przystojny?
- Chłopaka szukasz? - Sue zaśmiała się i usiadła przy stole - Babu ci już nie starcza?
- Nie narzekam na niego, nawet nie mam powodów. Ale wiesz, ty masz Shannona.
- To tylko kolega. Czy ty we wszystkim musisz widzieć jakieś romanse i tym podobne? A tak ogólnie to fakt, jest całkiem całkiem. Nie mówię, że nie. Sądzę, że gdyby nie Shannon to...
- To byś się za niego zabrała?
- No, można tak to ująć. Ale zdrad nie przewiduję.
- Zobaczymy.
- Jesteś okropna. Mówiłam ci już to kiedyś?
- Tak i to nie raz. Też cię kocham.

W samolocie było spokojnie. Każdy siedział w swoim fotelu i zajmował się swoimi sprawami. Tak na dobrą sprawę to ślęczeniem nad laptopem, telefonem, albo graniem w durne gry na PSP.
Jednak pojawił się wyjątek. Emma wyglądała przez szybkę w zamyśleniu. Chciała porozmawiać z Jaredem, ale nie wiedziała, czy to odpowiedni moment. Z pewnością nie chciała mieć świadków. Wolała to zachować w tajemnicy, chociaż i tak każdy orientował się nieco w temacie. Kobieta spojrzała kontem oka w stronę Jareda. Na szczęście nie zauważył tego. Wedle Emmy, to myślenia Jared był obojętny. W innym przypadku, zachowywałby się tak samo jak ona.
                Tomo w końcu oderwał się od swojego telefonu i uniósł wzrok. Nieopodal niego siedział Shannon, który udawał, że jest zajęty. Chorwat jednak doskonale wiedział, o co mu chodziło. Korzystając z okazji, że Vicki już mu nie truje, podniósł się i podszedł do perkusisty. Usiadł obok i spojrzał na niego pytająco. Shannon wyjął z uszu słuchawki i wzruszył ramionami.
- No dobra - powiedział cicho Tomo - w czym rzecz?
- Sam nie wiem? - Perkusista przewrócił oczami - sam nie wiem czego chcę. To jest chore.
- Logiczne, ale co zamierzasz? Nadal tak się nad tym wszystkim zastanawiać, czy dasz temu spokój? I tak nic nie wymyślisz i tak. Nie rozstajesz się z nią, a co ma być to będzie.
- Ja to chyba szukam dziury w moście.
- Żadna mi nowość.




środa, 26 lutego 2014

rozdział 40 - Don't wanna dance

Dzień dobry :)
Dziś środa, a co za tym idzie? Bliżej do 3 marca, a co za tym idzie? Bliżej do końca ferii -,-
No, ale przynajmniej pożytek z tego taki, że 6 marca, a później tylko impreza. Tak więc...
Co do notki to mam nadzieję, że się będzie podobała. W najbliższym czasie mam zamiar trochę urozmaicić niektóre wątki, wprowadzić nowe.
Mam nadzieję, że udało mi się wychwycić wszystkie błędy, ale gdyby to upomnijcie mnie w komentarzu. Naprawię.

Do miłego,
Tosia <3

******************


Sue już chciała przekręcać klucz w zamku, ale ku jej zaskoczeniu, drzwi były otwarte. Popchnęła je i weszła do mieszkania. Zatrzasnęła je za sobą cicho i ruszyła małym korytarzem do salonu. Tam jej oczom ukazała się dziwna sytuacja. Dziewczyna patrzyła raz na Anabel, a raz to na Shannona. Położyła torbę na podłogę i chwiejnym krokiem podeszła do kanapy. Oparła się dłońmi o oparcie, wyczekując na to, co zaraz miała usłyszeć.
- Gdzie ty byłaś? - Spytała Anabel, patrząc pretensjonalnie na przyjaciółkę - ja tu odchodziłam od zmysłów! Zadzwoniłam do Shannona, by cie poszukać.
- A pamiętasz swój występ? - Sue zachwiała się - Wylądowałaś w szpitalu i co? Nie możesz mi teraz prawić morałów, skoro sama robisz tak samo. I kto tu jest hipokrytą?
- Nie wypominaj mi, tego co było. Nie masz prawa!
- Jak to? Na dodatek nie odzyskiwałaś przytomności. A widzisz, ja jestem cała i zdrowa.
- I pijana - wtrącił Shannon, który bacznie obserwował przyjaciółki - trzeba ją położyć. Teraz chyba nie jest w stanie na normalną rozmowę.
Anabel spojrzała z żalem na Sue i nic nie mówiąc, obróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami swojego pokoju. Nie miała już nawet ochoty na rozmowę. Teraz zostawiła ją z perkusistą, on miał się nią zająć. Wiedział, co ma robić.
- Sue - zaczął  Shannon - gdzie ty byłaś? Martwiliśmy się. Przeczesywałem okolicę, szukałem cię. Anabel zadzwoniła do mnie i powiedziała, że za długo cię nie ma, a wcześniej byłaś w złym stanie. Nie miej o to do niej żalu, to twoja przyjaciółka.
- A ty to co? - Sue prychnęła udanym śmiechem - co sobie myślisz? Nagle zacząłeś się mną interesować? Cudowna przemiana?
- Myślisz, że ja nic nie czuję? Przecież jest już późno, ty wyszłaś sama. Nigdy nic nie wiadomo. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.
- Nie sama - Sue przewróciła swoimi dużymi oczyma - z nowym kolegą. Odprowadził mnie nawet, bym trafiła do domu.
- Z pijanymi się nie dyskutuje. Marsz do łóżka! Co ja gadam, ty pewnie sama nawet nie trafisz.
Shannon podszedł do dziewczyny i wziął na ręce. Z początku wyrywała się, ale w końcu odpuściła i rozluźniła mięśnie. Mężczyzna nogą otworzył drzwi jej pokoju i położył na łóżku, okrywając kołdrą. Sam usiadł gdzieś na brzegu, patrząc na niebieskowłosą. Nie podobało mu się to wszystko. Jednak wiedział, że to po części z jego powodu. Chciał jej powiedzieć o wszystkim, zdecydowanie, by mu ulżyło. Nie musiałby jej oszukiwać, ale bał się, że ją straci. Tego bał się najbardziej. Te parę słów za dużo, myśli, a mogła stać się na nowo tak obca mu. Patrzył jak dziewczyna powoli się uspokaja i przymyka powieki. W pewnym momencie, dosięgnęła jego ręki, delikatnie ciągnąc go w swoją stronę. Shannon ułożył głowę obok jej głowy i wpatrywał się w jej twarz. Mętlik w jego głowie był coraz większy.

Sue kręciła się po kuchni, szykując śniadanie i parząc świeżą kawę. Dręczyło ją poczucie winy. Przypominając sobie to, co mówiła po powrocie do domu, miała spore wyrzuty sumienia. Mimo, że nie była trzeźwa, i tak żal do samej siebie pozostawał. Chciała przeprosić Anabel za swój występ. Doskonale wiedziała, że jej przyjaciółkę to zabolało. Miała tylko nadzieję, że uda się jej z nią normalnie porozmawiać.
Za swoimi plecami usłyszała kroki. Spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się blado do Shannona. On jednak nie odwzajemnił tego niczym. Usiadł przy stole i przetarł twarz dłonią. Sue w milczeniu nalała kawy i stanęła przy mężczyźnie. Podała mu jeden z kubków, po czym sama usiadła po drugiej stronie stołu. Wzrok wlepiła w podłogę. Było jej głupio przed nim i Anabel, przed samą sobą. Uniosła wzrok i spojrzała w jego stronę.
- Przepraszam - powiedziała cicho - wczoraj przesadziłam.
- Może i nie? - Shannon oparł się łokciami o drewniany stół - w sumie to miałaś trochę racji, co do mnie.
- Co masz na myśli?
- Już wiesz, o co mi chodzi. Przez ostatni czas trochę się to wszystko popieprzyło. Muszę się przyznać, że ci skłamałem.
- Jak to? - Sue wpatrywała się w perkusistę - okłamałeś, mówisz? W takim razie, co jest prawdą?
- Faktycznie miałem małe zaległości w paru sprawach po powrocie do LA, ale to było drugorzędne.
- Czyli?
- Chciałem trochę pobyć sam ze swoimi myślami. Ostatnio coraz więcej mam ich w głowie. Chciałem je na spokojnie przeanalizować, każdą z osobna. Wybacz mi, że wcześniej ci o tym nie powiedziałem, ale...
- Ale co? - Sue pokręciła głową i spojrzała gdzieś w bok - nie mogłeś mi tego powiedzieć, bo co? Gdybym o tym wiedziała to nie byłoby tej całej sytuacji. Zrozumiałabym. Nawet nie wiesz jak się w tedy czułam. Myślisz, że mnie to nie  bolało, nie boli?
- Wiem, ja wszystko wiem... proszę, rozmawiajmy normalnie. Nie chcę się z tobą kłócić.
- Ale sam do tego prowadzisz. A chociaż mi powiesz, o czym tak rozmyślałeś przez ten czas?
- O wszystkim. Na razie nie chcę ci nic mówić.
- O ile w ogóle. Dobra, zostawmy to. I tak się nie dogadamy. Kawa dobra?
- Tak.
Shannon uśmiechnął się do dziewczyny, a ona zareagowała tym samym. Do kuchni weszła zaspana Anabel, szurając nogami. Spojrzała na swoją przyjaciółkę i perkusistę, po czym podeszła do ekspresu do kawy. Sue wiedziała, że czeka ją rozmowa.

Shannon siedział u siebie w domu. Wszędzie panowała cisza i spokój. W powietrzu unosił się zapach lepszego alkoholu i papierosów. Usłyszeć można było, rozchodzący się po domu, dźwięk dzwonka do furtki. Shannon wstał z sofy i ruszył do domofonu. Bez zawahania się, otworzył i zaraz to nacisnął na klamkę. Stanął w progu i patrzył na Tomo, który szedł w jego stronę.
- Dzień dobry kochanie - zaśmiał się gitarzysta - gotowy na naszą randkę?
- Oh, misiaczku. Pewnie, że tak - Shannon w zabawny sposób uniósł brwi - z tobą zawsze.
Tomo wszedł do domu i ruszył do salonu. Rozejrzał się na około, po czym opadł na skórzany fotel. Spojrzał na swojego przyjaciela, który najwidoczniej, czymś się zamartwiał.
- Co się dzieje? - Spytał Chorwat - co ci znów wpadło do łba?
- Mam ostatnio pewien dylemat - Shannon nalał sobie do szklanki whiskey - jest kiepsko.
- Właśnie widzę. No, ale jestem po to tutaj, aby ci ulżyło. Gadaj, raz raz.
- Kiedy wróciłem do LA, zacząłem sobie przypominać wszystko. Wiesz, zebrało mi się na sentymenty. Kiedy tak sobie czasem myślę, że właśnie straciłem dawny tryb życia, nie żałuję. Jednak bywa i tak, że tęskno mi za tyloma rzeczami.
- To takie straszne? To jest całkowicie normalne. Ale wiesz, tak trudno mi sobie przypomnieć, żebyś w ogóle zmieniał swój styl życia.
- Odkąd jestem z Sue to już inna bajka.
- To o co ci chodzi?
- Sęk w tym, że nie wiem, ile czasu tak wytrzymam. Znasz mnie dobrze to i wiesz jak trudno mi zrezygnować z tylu urozmaiceń.
- Czekaj, czekaj - Tomo pokręcił głową i wbił wzrok w kumpla - chcesz się z nią rozstać?
- Tego nie powiedziałem, właśnie si o to obawiam. Ona nie jest tą pierwszą lepszą, nie jest mi obojętna, nawet czuję coś do niej, ale...
- Ale co?
- Boję się, że ją zranię. Przecież widzę jak się przy mnie zachowuje, da się wyczuć to co w niej siedzi. Sądzę, że dla niej to coś więcej. Niestety ja nie wiem, czy mogę tak powiedzieć.
- Wiedziałem, że w końcu tak się stanie - Tomo westchnął - to było do przewidzenia. No, ale co z tym zrobisz? Żeby tego uniknąć, musiałbyś się z nią rozstać, ale nie chcesz. No, ale skoro będziesz z nią dalej, a stanie się coś to na to samo wyjdzie. Tak źle i tak niedobrze. Z tego wniosek, że musisz się pilnować, stary. A widać, że narobiłeś jej już niezłej nadziei.
- Ona mi ufa. Nie mogę jej teraz zranić. Jednak z dnia na dzień jest coraz więcej tego, co było wcześniej.
- Shannon, Shannon - Tomo parsknął śmiechem - ty masz same problemy.

Emma siedziała na blacie w kuchni i przeglądała książkę kucharską. Ściągnęła brwi, na co na jej czole pojawiły się powyginane zmarszczki.
- To co gotujemy? - Spytał Jared, który właśnie wszedł do kuchni - znalazłaś coś?
- A ja wiem? - Emma wzruszyła ramieniem - myślałam o tym.
Podała książkę muzykowi na odpowiednio otwartej stronie. Mężczyzna szybko przeleciał wzrokiem po przepisie i uniósł wzrok, ku Emmie. Uśmiechnął się do niej i pokiwał głową. Zaraz to na blacie znalazły się wszelkie potrzebne składniki i naczynia. Emma oparła dłoń na biodrze i przechyliła głowę w bok, mówiąc:
- Chyba coś pominęliśmy? Już wiem!
Kobieta stanęła na palcach i sięgnęła do szafki nad kuchenką. Wyjęła niewielkie pudełko, z którego zdjęła wieczko. Zaczęła szukać po nazwach odpowiednich przypraw, a w końcu:
- Mam! - Uśmiechnęła się szeroko, machając Jaredowi przed nosem, opakowaniem ziół prowansalskich - bez tego nie będzie tego samego smaku.
Obydwoje co jakiś czas, mieli rytuał wspólnego gotowania. To ich na swój sposób łączyło. A ile to tematów się przy tym przerabiało. Każdy został obgadany. Zapewniało im to ogromną frajdę i przy okazji fundowało masę sprzątania. A na końcu ta satysfakcja udanego dania, w które włożono tyle pozytywnych rzeczy, jak i miłości.
Emma obserwowała jak Jared miesza masę w szklanej misce. Każdy ruch trzepaczką był hipnotyzujący. Blondynka posłała muzykowi delikatny uśmiech, po czym zabrała się sama za pracę. Sięgnęła po mąkę i zaczęła wsypywać ją do małego, srebrnego garnka.
- Boże, co to będzie? - Zaśmiał się Jared - ja nie wiem, co z tego wyjdzie. Ostatnim razem wszystko się przypaliło, już nie mówiąc o bałaganie w kuchni.
- Oj tam - Emma machnęła ręką - zawsze mogło być gorzej. Ciesz się, że przynajmniej na zdrowiu nie ucierpiałeś.
- No dobra, dobra. Ale jak sobie przypominam jak wtedy byłaś cała utytłana tą masą to myślałem, że padnę. Do tej pory nie wiem jak to zrobiłaś, że dosłownie byłaś cała w tym cieście.
Jared zaczął się śmiać pod nosem. Emma zmrużyła oczy, patrząc w jego stronę. W garść wzięła trochę mąki i sypnęła nią w mężczyznę. Ten dosyć zaskoczony, zrobił ogromne oczy. Jednak po chwili odstawił miskę na balat i podszedł do Emmy, mówiąc:
- Tak moja droga się bawić nie będziemy. Nic z tego.
Sięgnął dłonią do garnka i sypnął mąką, wprost na głowę blondynki. Nie pozostała mu dłużna. Obsypała jego twarz, białym proszkiem. W aktualnej sytuacji wyglądał mniej więcej jak bałwan. To była pierwsza myśl Emmy. Zaśmiała się głośno, odchylając głowę w tył.
-  Nienawidzę cię!
Zawołał muzyk i ruszył w stronę Emmy. Ta chcąc od niego się oddalić na bezpieczną odległość, zaczęła cofać. Jednak okazało się to fatalnym rozwiązaniem. Przyległa plecami do ściany, na ucieczkę było już za późno. Jared stał od niej zaledwie parę milimetrów dalej. Prawie, że stykali się czołami. Mężczyzna uniósł lekko brew i przygryzł dolne wargi. Z jego oczu można było wyczytać ogromną radochę i chęć zemsty.
- Mam się bać? - Spytała Emma - no bo tak w sumie to...
- Tak - odparł - co powiesz na łaskotki? A nie, ty nie masz łaskotek, cholera. Zapomniałem o tym.
- Ale ty masz.
Jared poczuł jak kobieta łapie go za boki. Nie mógł się powstrzymać od śmiechu. Zaczął iść do tyłu, ale Emma nie przestawała go łaskotać.
- I co teraz? - Spytała - podsunąłeś mi doskonały pomysł, wiesz?
- Przestań już - Jared osunął się po szafce na podłogę - proszę.
- Pod pewnym warunkiem...
- Dobra, dobra, zrobię wszystko! Tylko przestań już!
- Wszystko? - Emma uniosła brwi i cwaniacko uśmiechnęła się pod nosem - nie no, nie będę taką wredną małpą jak ty.
Kobieta dała mu spokój, po czym usiadła na podłodze obok swojego przyjaciela. Westchnęła pod nosem i spojrzała na niego. Ten ledwo zipał. Po paru chwilach również na nią zerknął. Pokręcił głową ze zmarszczonym czołem. Emma oparła się łokciem o jego kolano, po czym powiedziała:
- Jestem dla ciebie taka łaskawa, widzisz?
- Nad wyraz - Jared zaśmiał się cicho - nazwałaś mnie wredną małpą.
- Co prawda nawet czymś więcej bym mogła, ale ... Tym razem będzie chyba tyle samo sprzątania, co ostatnio?
- To twoja wina...
Obydwoje patrzyli się na siebie bez urywania kontaktu. Byli na tyle blisko siebie, że Emma poczuła na swojej twarzy oddech muzyka. W tym momencie poczuła dziwne mrowienie w żołądku. To nie było jednak z powodu głodu. Już się nie pilnowała. Nie miała oporu, by przybliżyć się jeszcze bardziej do Jareda, by poczuć smak jego ust. On jednak nie stawiał oporu. Objął dłońmi twarz blondynki, na co ona jeszcze bardziej do niego przywarła. Trwało to parę dłuższych chwil, do kiedy Emma sama się nie oderwała. Odsunęła się od niego. Do jej głowy dotarło to, co właśnie zrobiła. Natychmiast poderwała się z podłogi i pobiegła na korytarz. Złapała za swoją torebkę i bez żadnych słów... drzwi zostały zamknięte.



sobota, 22 lutego 2014

rozdział 39 - When The Sun Goes Down

Sue siedziała przy stole. Miała całe ręce utytłane w glinie; końcówki jej niebieskich włosów, były w farbie akrylowej. Koszula, która była świeżo z prania, już nie przypominała jej samej. Dziewczyna zacisnęła zęby i mściwie urwała jedną z kończyn swojej glinianej postaci. Kawałkiem ziemnej masy, cisnęła o podłogę. Podniosła się ze stołka i przytupnęła nogą o podłogę, w końcu zaczęła skakać, ogarnięta gniewem. Nie zwracając uwagi na to czy się pobrudzi jeszcze bardziej, rozpięła koszulę i odrzuciła ją na fotel. W samej bieliźnie wyszła na balkon i złapała za papierosy, które leżały na stoliku. Szczerze mówiąc miała w dupie, czy ktoś ją widzi czy nie. Wsadziła do ust odpalonego papierosa i raz po raz się nim zaciągała. Zaraz jednak weszła do mieszkania, podeszła do wieży i podgłośniła muzykę. Do jej uszu dotarły mocne brzmienia perkusji, gitar i głos krzyczącego wokalisty. Zaczęła się kręcić po pokoju, nie wiedząc, co ma ze sobą zrobić. Ostatecznie walnęła w wysoką lampę, a ta z łoskotem uderzyła o podłogę. Jej kolejną ofiarą był fotel, który bez problemu się przewrócił. Dziewczyna podeszła do stołu, na której była gliniana postać. Bez zastanowienia, zaczęła okładać ją pięściami. Nie obchodziło jej to, że zniszczyła swoją pracę. Kopnęła nogą w stół i zaczęła się rozglądać. Każda rzecz, która jej tylko wpadła w ręce, ulegała destrukcji.
- Sue! - Nagle usłyszała krzyk Anabel - Co do kurwy nędzy...
Sue odwróciła się w jej stronę. Za nią stał Robert, który był kompletnie zdezorientowany. Artystka jednak miała to głęboko w poważaniu i w dalszym ciągu kontynuowała swoją demolkę.
- SUE!- Znów krzyknęła Anabel i złapała swoją przyjaciółkę za ręce - co ty robisz?
- Robię małe przemeblowanie - Sue wzruszyła ramionami - nie widać?
- W ogóle, ubierz się! Co to ma ...
- Też się cieszę, że cię widzę.
- Kurwa mać...
- Cześć Robert. - Powiedziała Sue, mijając chłopaka - weź ogarnij swoją dziewczynę, bo coś dziś chyba nie ma humoru. Nerwowa jakaś.

Sue siedziała w wannie, opatulona pianą. Kąpiel była dla niej idealną chwilą relaksu w tej sytuacji. W jej głowie kłębiło się od złych myśli. Natłok gniewu tak rozpierał ją od środka, jakby zaraz miała wybuchnąć. Chlup, kolejny raz. Po twarzy, ciurkiem ściekała woda, a kończąc się na brodzie, skapywała do wanny. Sue miała ochotę krzyczeć ze złości, tupać, demolować, rozszarpać - najchętniej konkretną osobę.
- Co on sobie wyobraża? - Mówiła pod nosem dziewczyna - myśli, że co? Że będzie mnie tak cały czas spławiał? Głupi zła...
Wtedy usłyszała pukanie do drzwi. Kiedy podniosła wzrok, do łazienki weszła Anabel. Złapała za stołek i postawiła go koło wanny, po czym na nim usiadła. Z litością patrzyła na Sue, kręcąc głową. Mruknęła coś pod nosem, nadal nie spuszczając wzroku ze swojej przyjaciółki.
- Babu już poszedł? - Zaczęła pierwsza Sue - w sumie nie ważne. Istotne jest teraz, że ten głupi pajac mnie zlewa. Nie wiem jaki ma w tym cel? Co, już mu się znudziłam?
- Dzwoniłaś do niego? - Odparła Anabel - Znów? Po co?
- Sama nie wiem? Niby odebrał, ale i tak dalej upierał się przy swoim. Jak to leciało? A, już wiem! "Sue, nie mam dziś czasu. Bardzo mi przykro, ale to nie jest ode mnie zależne. Jak znajdę tylko chwilkę, to od razu będziesz o tym wiedziała". No to ja na to: "w takim razie, co jest takie pilne? Ważniejsze ode mnie?". On: " Wiesz, wróciłam do LA. Muszę to i tamto pozałatwiać".
- Czyli podsumowując - Anabel wyprostowała się - nadal nie wiesz, czemu tak jest?
- To chyba logiczne? No, ale kurwa mać... ile można? Minął już prawie tydzień, no dobra, w sumie to już. Zaraz trasa, a on doskonale wie, że ja zostaję w Stanach. Logiką rzeczy, nie będziemy się widzieli jakiś czas. Dla mnie oczywiste jest, że teraz wypadałoby widzieć się ze mną jak najczęściej. Nie rozumiem...
- Daj se spokój. On przechodzi "drugą młodość". A tak mówiąc po naszemu, kryzys wieku średniego. Nie oczekuj od niego zbyt wiele.
- Ale czy ja tak dużo chcę, wymagam? - Sue wzruszyła ramionami - idiota.
- Teraz musisz pracować nad wystawą, zebrać wszystkie materiały, wiesz... ogarnąć to. Odpuść sobie to całe zamieszanie z Shannonem i zajmij się najważniejszymi kwestiami.
- Ale to...
- Sue - Anabel wstała - są rzeczy ważne i ważniejsze. Jak Shannon odzyska poprawny tok myślenia, jeżeli w ogóle, to znów będzie ok. A teraz wyluzuj, uspokój się. Po kąpieli napij się ziółek i do przodu.
- Wiem! - Sue nagle olśniło - Czemu tego wcześniej nie zrobiłam?
- O czym ty mówisz? - Odpowiedziała Anabel, która już chciała naciskać na klamkę - co za kolejne rewelacje?
- Pojadę dziś do niego. Wyjdę z wanny, jakoś doprowadzę się do porządku. Ja już sobie z nim pogadam. To w sumie jedyna opcja.
- Skoro ma jakieś rzeczy "do załatwienia" to jaka szansa, że jest w domu?
- Nie wiem...? Ale można spróbować. Po za tym, nigdy u niego jeszcze nie byłam. A tak się składa, że adres mam to idealnie.
- Rób se co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj.
- Pożyczysz mi samochód?

Czarne auto, zatrzymało się przed bramą sporej posiadłości. Sue wyłączyła silnik, jednym ruchem ręki. Wyjęła kluczyki i oparła się o fotel. Westchnęła pod nosem, myśląc:
- Uwielbiam jak oni się tłumaczą. Zobaczymy, jaką wersję wydarzeń, będzie próbował mi wcisnąć. Nie mogę się doczekać.
Nie minęła nawet minuta, a Sue zatrzasnęła drzwi samochodu. Furtka akurat nie wymagała domofonu, weszła na teren bez większych problemów. Kierując się chodniczkiem, zatrzymała się przed drzwiami, po czym nacisnęła na dzwonek. Nie musiała długo czekać. W progu stanął Shannon, który był mocno zaskoczony jej wizytą. Sue bez słowa, ominęła go i weszła do domu. Ruszyła dalej, kierując się przed siebie. Poczuła jednak, jak Shannon łapie ją za nadgarstek i ciągnie ją w swoją stronę, mówiąc:
- To nie jest najlepszy moment...
- Wiesz - Sue odwróciła się w jego stronę, mierząc go wzrokiem - a kiedy będzie ta odpowiednia chwila, by zamienić chociaż parę słów?
- Z pewnością nie dziś... później ci wszystko wytłumaczę. Proszę, nawet mogę dziś do ciebie przyjechać, ale...
Nie dokończył. Zamilkł i spojrzał się w dal. Sue zmarszczyła czoło, po czym odwróciła się przez ramię, by móc dostrzec to, na co patrzył Shannon. W tym przypadku, raczej na kogo. Dziewczyna splotła swoje dłonie i spojrzała pytająco na perkusistę.
- Dzień dobry. - Powiedziała kobieta - Shannon nic mi nie wspominał o tym, że ktoś jeszcze przyjdzie.
- Nie, spokojnie - mężczyzna zaczął dukać - ona przyszła tylko na chwilkę, prawda?
- Ale przecież... - Sue była kompletnie dezorientowana.
- To moja koleżanka, ale już idzie. Zapomniała ode mnie komórki, już znika.
- Shannon - mówiła kobieta - za gorsz kultury. Sądzę, że ona sama umie mówić. Z resztą, widać, że jej przerwałeś, tak więc...
- Dzień dobry, tak właściwie to... - Sue spojrzała na perkusistę, intonując następne słowa - jestem KOLEŻANKĄ.
- A koleżanka ma może imię? - Kobieta uśmiechnęła się - Shannon, może przedstawisz mi...
- To jest Sue - odpowiedział z nutką poirytowania w głosie, perkusista - pracuje z naszym zespołem.
- Miło mi, jestem matką Shannona. Constance - kobieta uścisnęła dłoń artystki - jeszcze nie miałam okazji cię poznać. A czym się zajmujesz?
- Mamo, nie za dużo tych pytań? Sue z pewnością było miło, ale ponoć się spieszy, tak więc...
Była to chwila, a Shannon już wyprowadził dziewczynę na  zewnątrz, zamykając za sobą drzwi. Ta stanęła jakby zakorzeniła się w ziemi, nie wiedząc co ma powiedzieć. Patrzyła na muzyka z chęcią mordu. Chciała mu zrobić awanturę, ale powstrzymywała ją myśl, że jego matka jest w domu. Jednak nie mogła się powstrzymać, by chociaż...
- Super. Jestem KOLEŻANKĄ? Może faktycznie się przeliczyłam.
- Sue, to nie tak! - Tłumaczył się Shannon - ona nic nie wie o tobie. Wpadłaś tak nagle, nawet nie uprzedzając, co miałem zrobić?
- Zachować się jak dorosły! Co ty sobie myślisz, co? W ogóle, w ogóle...
- Ale też postaw się w mojej sytuacji, Sue...
Dziewczyna jednak nie chciała już go słuchać. Podbiegła do furtki, mocno nią szarpnęła i jak najprędzej wsiadła do samochodu. Silnik został włączony, koła poszły w ruch.

- Shannon? - Matka usiadła na fotelu, patrząc na pytająco na swojego syna - co się dzieje?
- Nic - odpowiedział perkusista - zupełnie nic.
- Ale przecież widziałam. O co chodziło z tą dziewczyną? Po za tym, nie rozumiem, jak mogłeś się tak zachować? Nie tak cię wychowywałam.
- Mamo, przestań. Sue na prawdę się spieszyła, wpadła tylko na chwilę.
- Mnie nie oszukasz, znam cię lepiej, niż ty sam.
- Nie wypytuj już mnie. To jakieś przesłuchanie?
- Zdziwiło mnie twoje zachowanie - Constance westchnęła - no, ale dobrze. A długo z wami pracuje?
- Koniec tematu.

Sue wparowała do mieszkania, Nadal była pod wpływem emocji, a z każdą chwilą, było coraz gorzej. Z lodówki wyciągnęła piwo. Zaczęła szukać po szufladach otwieracza. Odkapslowała butelkę.
- Tak szybko? - Do kuchni weszła Anabel - tak jak sądziłam. Nie było go, prawda?
- A właśnie nie. - Sue wzięła parę kolejnych łyków piwa - co lepsze, wyprosił mnie!
- Jak to? Czemu?
- Wiesz co? Poznałam jego matkę, akurat była u niego. Ale wiesz, co jest w tym wszystkim zabawne? Przedstawił mnie, jako swoją koleżankę. Dodał, że się bardzo spieszę i...
- No to ładnie - Anabel sama również sięgnęła po piwo - co zamierzasz?
- Jak to co!? - Sue spojrzała na przyjaciółkę - po pierwsze: dyskusja, może awantura, a po drugie to jeszcze nie wiem? Ale coś wymyślę. Jeszcze się tłumaczył, że to tak nagle wyszło, że...
- Ale w sumie, jakbyś się zachowała na jego miejscu?
- Z pewnością inaczej, niż on.
- To nowa sytuacja. Może jeszcze nie czas na takie...
- No co? - Sue dopiła piwo i odstawiła z hukiem butelkę - bronisz go jeszcze?
- Sue...
Jednak artystka machnęła ręką i wyszła z kuchni. Wyjęła z torby komórkę. Musiała odreagować. Miała nadzieję, że chociaż Gabriel ją zrozumie.
- Nie - mówił brat - dziś nie mogę. Mam robotę, ewentualnie jutro.
- A niech was - mówiła ze złością Sue - niech was wszystkich szlag jasny trafi!
Rozłączyła się i rzuciła komórkę na sofę, Rozejrzała się na około, po czym ruszyła do wyjściowych drzwi, łapiąc przy tym torbę. Anabel wybiegła na przedpokój, chcąc uspokoić, zatrzymać przyjaciółkę, ale było już za późno. Sue wyszła.

W barze było w miarę luźno. Sue siedziała przy jednym ze stolików i popijała raz po raz drinka. Wiedziała, że to jej nic nie pomoże, ale wydawało się jej, że to chyba jedyna opcja. Nie chciała płakać, żalić się w ramionach Anabel. Doskonale wiedziała, że nawet gdyby jej przyjaciółka pocieszałaby ją to i tak w głowie zupełnie coś innego. Sue nie mogła znieść tego, jak Shannon ją potraktował. Czuła się urażona w dumę. W końcu jak on tak mógł. Nie przyjmowała do wiadomości tego, że zachowuje się jak trzynastoletnia dziewczyna. Zapewne, gdyby ktoś jej to powiedział, poczułaby się jeszcze bardziej znieważona. Przed nosem stała kolejna szklanka, która po paru chwilach, stała się pusta.
- Można się dosiąść?
Sue usłyszała męski głos. Nawet nie spojrzała na delikwenta, tylko sucho dopowiedziała:
- Są też inne, wolne stoliki.
- Ja bym jednak nalegał.
- Wiesz, tak dla własnego bezpieczeństwa. Nie wywołuje się wilka z lasu. Wściekła kobieta to istne zagrożenie dla otoczenia.
- Ja jednak zaryzykuję.
- Uparty jesteś.
Sue w końcu spojrzała na chłopaka, który usiadł na przeciwko. Jego twarz, wydawała się znajoma. Tak, jakby już wcześniej go spotkała. Zmrużyła lekko oczy, zastanawiając się, skąd go może kojarzyć.
- O ile pamiętam - mówił dalej - Sue, prawda?
Dziewczyna wyprostowała się, Teraz miała pewność, że już kiedyś się spotkali. Jeszcze parę chwil, przypatrywała się brunetowi, po czym nagle ją olśniło.
- Co ty tu robisz? - Spytała zaskoczona - ale przecież...
- Tak, Rio jest rewelacyjne. Mógłbym tam nawet zamieszkać, ale wiesz... w domu najlepiej. Chociaż pamiętasz moje imię? Ja twoje tak.
- Czekaj - Sue spojrzała ku górze - cholera, no. Coś na I?
- Chociaż coś - chłopak prychnął śmiechem - Izaak.
- No tak, już teraz wiem.
- A tak właściwie. Siedzę tu już jakiś czas i zauważyłem cię. Ale z moich obserwacji wynika, że przyszłaś tu sama. Tym razem bez brata?
- A daj spokój - Sue machnęła ręką - nie ważne z resztą.
- Upijanie się w samotności?
- Niezupełnie - Sue uśmiechnęła się pod nosem - mam towarzysza.
- A co takiego cię złego spotkało, co? Sue.
- Powiedzmy, że dziś utwierdziłam się w fakcie, że faceci to...
- Nie kończ. Domyślam się, co chcesz powiedzieć...
- Oj, przepraszam. Ty też należysz do tego gatunku.
- To opowiesz mi?
- W sumie to, nie wiem czemu to robię, ale tak. Po za tym, przyda mi się komuś wygadać. Osobom przypadkowo spotkanym jest najlepiej.



wtorek, 18 lutego 2014

rozdział 38 - Things we lost in the fire

Cześć.
Co mogę powiedzieć? Właściwie to już mam ferie, ale sądzę, że wpisy będą pojawiały się z tą samą częstotliwością, co zwykle. Mam sporo rzeczy na głowie, a po za tym też nie codziennie siedzę na bloggerze. W każdym bądź razie, zapraszam do czytania. Do miłego :3

Tosia.

********************

Dni mijały tak szybko, że zanim mrugnęło się okiem, już był wieczór. Podróże z kraju do kraju, z miasta do miasta, praca, koncerty. Była to świetna przygoda, lecz mogła męczyć. Kolejne pakowanie, kolejne załatwianie miliona spraw. Jednak znalazła się chwilka, by odetchnąć. Sue ucieszyła się na wiadomość powrotu do LA. Przez długi czas nie widziała się z Anabel. Po za tym miała się spotkać z Kristen. Brakowało jej też swojego mieszkania, chodzenia całe dnie w piżamie, tamtejszych sklepów i knajpek.

Drzwi mieszkania otworzyły się. Sue przeszła przez próg, ciągnąc za sobą walizkę, na której spoczywała torba. Zostawiając bagaże w korytarzu, weszła dalej. Zawołała swoją przyjaciółkę, ale bez odzewu. Najwidoczniej gdzieś wyszła. Sue zaczęła się rozglądać. W mieszkaniu panował chaos. Wszędzie leżały puste pudełka po jedzeniu na telefon. Gdzie nie spojrzeć jakieś ubranie, rozrzucone czasopisma, książki, brudne naczynia. Sue westchnęła ciężko i ruszyła do swojego pokoju. Tam wszystko było na swoim miejscu. Usiadła na łóżku i wyjęła z kieszeni komórkę. Wybrała numer swojej przyjaciółki, ale było słychać tylko sygnał. Rozłączyła się dopiero, gdy przemówiła sekretarka.
- W takim razie posprzątam. - Pomyślała dziewczyna - nieźle sobie imprezowała. Już ja jej poimprezuję jak tylko wróci.
Wstała i poszła do salonu. Balkon otworzyła na szerokość, a po drodze do kuchni kolejne okna. Zapowiadało sie wielkie sprzątanie.
               
Niebo przybierało coraz to ciemniejszych barw, zabłysły na nim gwiazdy, a w centrum księżyc. Los Angeles znów zatętniło życiem tak jak każdej nocy. Zza okna dochodził szum ulicy. W mieszkaniu panowała cisza. Wszędzie było ciemno, jedynie w salonie świeciła się lampa, na komodzie paliło się parę świeczek. Sue siedziała na sofie opatulona miękkim kocem, czytając książkę. Na stole stał kubek z herbatą, w powietrzu unosił się słodki zapach podgrzewaczy. Dziewczyna przekręciła stronę. Chciała zaleźć chwilę na książkę, odrobinę ciszy i spokoju. Dawno już tego nie robiła. Jej telefon milczał od paru godzin. Nikt nie dzwonił, nie pisał. Tak jakby cały świat o niej zapomniał. Książka została zamknięta. Sue położyła ją obok siebie. Pochłonęła ją w całości. Teraz dopiero się zorientowała ile to sekund, minut, godzin przesiedziała. Ile czasu nikt się nie zainteresował, co się z nią dzieje, ile to herbat wypiła, ile stron przeczytała. Podkuliła kolana i oparła się o nie brodą. Kątem oka zerknęła na ścianę, na której wisiał duży zegar ze wskazówkami. Dochodziła 21.30. Było późno, a nadal Anabel nie było. Sue pomyślała, żeby może zadzwonić, ale i tak pewnie, by nie odebrała. Teraz miała przy sobie Roberta, pewnie z nim gdzieś wyszła. Też nie chciała przeszkadzać. Zastanawiała ją cisza ze strony Shannnona, ale tłumaczyła to jego zmęczeniem. Tyle koncertów, też jest człowiekiem. Nie sięgnęła po telefon. Powoli osuwała się w bok, do momentu, kiedy nie opadła głową na poduszkę. Nakryła się jeszcze bardziej kocem i przymknęła powieki. Patrzyła w stronę balkonowych drzwi, za których migotały kolorowe światełka latarni na ulicy. Dziewczyna ziewnęła i przekręciła się na plecy. Upijając się dłuższą chwilą ciszy, usnęła. Nawet nie zauważyła, kiedy jej oczy zamknęły się na tak długi czas.
                              Słońce wygnało księżyc i zawisło na niebie. Twarz Sue oblały jasne promienie, który przedarły się przez okna. Dziewczyna zmarszczyła czoło, czując ciepło. Otworzyła oczy. Nadal leżała na sofie, okryta kocem. Powoli się uniosła i usiadła. Rozejrzała się. Był już dzień. Lampa była zgaszona, świeczki już nie błyszczały. Niebieskowłosa wstała i chwiejnym krokiem podeszła do jednych z drzwi, były uchylone. Spostrzegła śpiącą w łóżku Anabel. Sue nie chcąc jej budzić, zrobiła parę kroków w tył i udała się do łazienki. Myjąc twarz, marzyła o kawie z mlekiem i grzankach. Chociaż? Nie, jednak stwierdziła, że głód jej nie doskwiera. Co najwyżej tytoniowy.
                                Malarka rozsiadła się na balkonie z kubkiem zapełnionym kawą, papierosem w dłoni, w blasku słońca. Wyciągnęła nogi i położyła je na krześle przed sobą. Nawet nie wiedziała, która godzina. Z pewnością nie było tak późno, raczej wcześnie. W nocy dziwnie szybko usnęła. Zazwyczaj miała z tym problem. Z każdym zaciągnięciem się, papierosa było go  coraz mniej. Kawy w kubku ubywało z każdym kolejnym łykiem. Na stoliku obok spoczywała komórka, która w dalszym ciągu się nie upominała.
- Cześć - Sue nagle usłyszała za swoimi plecami - co tak wcześnie?
- A która jest? - Odpowiedziała Sue, patrząc na swoją przyjaciółkę.
- Dochodzi 9. Nic nie mówiłaś, że przylecisz? Zrobiłaś mi niezłą niespodziankę. Weszłam do domu i wszędzie był porządek. Chciałam usiąść na sofie, a tam patrzę, leży niebieski ufoludek.
- Zrobiliśmy małą przerwę w trasie.

Sue siedziała w kuchni wraz z Anabel, zajadając się grzankami z dżemem. Wypadało w końcu zjeść śniadanie. Obok stał zielony kubek do połowy zapełniony herbatą. Malarka próbowała się dodzwonić się do Shannona, ale nie odbierał. Bez przesady, było już po 11. O tej porze już nie spał, tak jak zwykle. Dziewczyna odłożyła na stół komórkę, marszcząc czoło i się zastanawiając.
- Nic nadal? - Spytała Anabel, kiedy to przełknęła kolejny kawałek grzanki.
- No - Sue skinęła głową - dzwoniłam już któryś raz z rzędu.
- Może śpi?
- Nie sądzę. Zawsze o tej porze już jest na nogach. Nie wiem sama....
- Później spróbuj. Nawet gdyby to sądzę, że oddzwoni.
- Mam nadzieję.
Sue wzięła łyk herbaty. Już miała sięgać po następną grzankę, kiedy jej telefon zaczął się kręcić od wibracji. Złapała za niego i pośpiesznie odebrała.
- Wreszcie - dziewczyna zaczęła - obudziłam cię? Normalnie o tej porze...
- Spokojnie - przerwał jej Shannon - już od dobrych dwóch godzin jestem na nogach. Telefon miałem rozładowany, kompletnie o nim zapomniałem. Przepraszam.
- A jakim cudem, skoro był sygnał? Tak, by się włączyła od razu sekretarka, czy coś.
- To nie wiem, czemu?
- Spotkamy się dziś? Może wieczorem gdzieś pójdziemy, albo ja wpadnę do ciebie, ty do mnie, czy coś? No, bo...
- Nie, dziś nie mogę. Mam trochę spraw na głowie. Przepraszam.
- No dobrze. No, a ewentualnie jutro mógłbyś do mnie wpaść? Czy, aż tak masz napięty grafik, co?
- Chyba też odpada, jeszcze nie wiem. Dobra, ja kończę, bo właśnie jestem lekko zajęty. Zdzwonimy się jeszcze. Cześć.
Zanim Sue zdążyła się pożegnać, rozmowa została zakończona. Przygryzła dolną wargę i odłożyła komórkę znów na stół. Wstała z krzesła i podeszła do okna. Oparła się o parapet, patrząc przed siebie. Szkoda jej było, że dziś się nie zobaczą, ale skoro miał coś do zrobienia to zawsze pozostawał następny dzień. W sumie to pewnie kolejny, tak to wyglądało.
- Co powiedział? - Spytała Anabel - coś się stało?
- Nie, nie - Sue  pokręciła głową - dziś nie może się spotkać. Jutro pewnie też. W sumie to przez ostatni czas, ciągle byliśmy razem. Po za tym, wrócił z trasy, pewnie ma sporo spraw na głowie, kiedy wrócił do LA.
- No, ale żeby chociaż się wieczorem na chwilę zobaczyć?
- Jeszcze się z nim zgadam. To, że raz na jakiś czas się nie zobaczymy to jeszcze nie koniec świata. Bez przesady.
- Trochę szkoda. No, ale wyjdzie nam na korzyść. Wieczorkiem obejrzymy sobie jakiś dobry film, objemy się i poopowiadamy sobie wszystko.
- Był taki z lekka oschły, kiedy mówił. Jak sądzisz? Pewnie nie ma humoru?
- Nie myśl już o tym.
- Może uda dziś mi sie umówić z Kristen? Miałam jej dać znać, kiedy już wrócę do Stanów. Właśnie, dobry pomysł. Zadzwonię do niej.
Sue ponownie zabrała ze stołu komórkę i wyszła z kuchni, wykręcając numer artystki. Miała nadzieję, że uda się jej coś załatwić.

W knajpce było dosyć luźno. Sue podeszła do baru składając zamówienie, po czym zajęła jeden z wolnych stolików. Oparła się o niego łokciami i westchnęła. Co jakiś czas zerkała w stronę okna, mając nadzieję, że Kristen zaraz się zjawi. W końcu. Dziewczyna ujrzała drobną blondynkę, która szła w jej stronę. Usiadła na wolnym krześle i posłała szczery uśmiech.
- W końcu się widzimy - zaczęła Sue - myślałam, że nie uda się nam spotkać. No, ale w końcu wyszło.
- Też się cieszę - odparła Kristen - co powiesz, żeby za jakiś miesiąc zrobić wystawę?
- To widzę, że od razu przechodzisz do konkretów... no dobrze. Z tym, że nie wiem jak to będzie wyglądało, bo pracowanie z zespołem nie jest takie łatwe. Wiesz, ciągłe latanie tu i tam, praca i...
- To umów się, że jak będzie już po wszystkim to wrócisz do nich. Kochanie, to dla ciebie spora szansa na dalszą karierę. A nóż widelec, ktoś cię zauważy? Po za tym, masz moje poparcie, z czego wiem, innych osób też. Ja nie widzę przeszkód. Oczywiście rozumiem, że masz jeszcze inną pracę to ewentualnie przełożymy to...
- Nie - Sue powiedziała stanowczo - namówię Jareda. Zgodzi się. Po za tym, też nie jestem im tam potrzebna 24h. Mamy coś takiego jak telefony, internet. Mogę zająć się tym wszystkim będąc w Stanach. Najwyżej dolecę do nich po wystawie.
- To świetnie. Zaraz zajmiemy się jakimś zarysem tego wszystkiego. Ale wiesz, jak już podejmiemy jakąś decyzję to nie ma odwrotu?
- Tak, rozumiem. Nie będzie problemu. Z Jaredem da się dogadać. Sądzę, że zrozumie.
- A tak po za tematem... jak ci się w życiu układa?
- Czy ja wiem? - Sue wzruszyła ramionami - jakoś to wszystko idzie do przodu. Z pewnością jest już lepiej. Mam fajną pracę, teraz czeka mnie wystawa, mam przyjaciół, brata, fajnego faceta...
- No dobrze. Tylko jedna kwestia... tematyka. Wiesz, dobrze by było, żebyś stworzyła coś nowoczesnego, oryginalnego, innowacyjnego... Po za tym, jesteś plastykiem, technikiem. Niekoniecznie jedynie obrazy...
- Wiem, nawet mam już zamysł.

Sue otworzyła furtkę i weszła na teren posiadłości. Znaną już jej drogą, ruszyła za dom, a tam przez taras do środka. Ujrzała siedzącego na kanapie Jareda z laptopem. Widząc dziewczynę, rzucił wszystko. Doskoczył do niej i uściskiem przywitał się.
- Cześć - zaczęła Sue - jak tam wypoczynek?
- Ja tam wypoczywam cały rok - zaśmiał się muzyk - chcesz czegoś do picia?
- Wody, soku, czegoś zimnego. Strasznie mnie suszy.
- Za dużo papierosów. Chodź do kuchni.
Sue skinęła głową i ruszyła za Jaredem. Oparła się plecami o białą ścianę, przyglądając się bacznie każdemu ruchowi Leto. Po chwili podał jej szklankę, zapełnioną sokiem jabłkowym i zajął miejsce przy stole.
- Tak więc - mówił - co cię sprowadza do mnie? Czy to może się za mną stęskniłaś?
- To swoja drogą - Sue zaraz zajęła jedno z wolnych krzeseł - mam małą prośbę. Zaraz ci wszystko wytłumaczę.
- Słucham.
- Za miesiąc mam wystawę i cholernie mi na niej zależy. Wiem, że niedługo koniec przerwy i wracacie do trasy, ale... chciałabym na razie zostać w LA. Muszę się wszystkim zająć, ale obiecuję, że wezmę na klatę, każde Twoje zlecenie.
- No nie wiem? W sumie, mogłabyś zostać i zająć się na miejscu wszystkim, ale... bym musiał porozmawiać z Emmą. Ona jest bardziej w temacie.
- A jaka szansa, na ile procent to wypali?
- Sądzę, że jest to do zrealizowania, ale wolę się upewnić.
- No dobrze, bo już Kristen powiedziałam, że się zgadzam.
Jared spojrzał na Sue, spod łba, kręcąc głową. Jednak zaraz na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Nachylił się do dziewczyny, mówiąc:
- Niech stracę. Sam kiedyś byłem podobny do ciebie. A taka wystawa to jednak coś.
Sue wyszczerzyła swoje białe zęby i nie zważając na to, że ma przed sobą stół, rzuciła się na szyję muzykowi. Co prawda, poprzewracała parę rzeczy, ale była to drugorzędna sprawa.
- A masz już chociaż pomysł? To coś konkretnego? - Spytał Jared, uwalniając się z jej uścisku.
- Tak - Sue była cała rozpromieniona - ale na razie to tajemnica.
- Daj znać, trzeba tam być!
- Zaraz zadzwonię do Shannona. Z pewnością się ucieszy.
Sue niewiele myśląc już, wyciągnęła z torby komórkę i jak najszybciej wpisała numer swojego ukochanego. Jednak nie odbierał. Ponowiła swoją próbę, ale nadal była cisza. W końcu zrzucił ją. Zacisnęła usta, wpatrując się w ekran telefonu. Przez ramię spojrzała na Jareda.
- Nie odbiera? - Spytał.
- Właśnie nie - odpowiedziała i rzuciła telefon na stół - wczoraj było podobnie. W końcu łaskawie odebrał, ale stwierdził, że nie ma czasu na rozmowę, ani, żeby się zobaczyć. Jutro pewnie też.
- Też do niego dzwoniłem i mówił, że nie ma czasu. Ale czemu to nie mam zielonego pojęcia?
- No, ale tobie, by powiedział, prawda?
- Z reguły tak jest. Może ma gorszy humor? Czasem tak ma. Trzeba dać mu czas wolnego i zaraz wróci do żywych, spokojnie.
- Mam nadzieję.


niedziela, 9 lutego 2014

rozdział 37 - Dark Horse


Hej, miłego czytania miśki <3

- Wejdź w menu (pod nagłówkiem) w "daj się poznać". Tam napisałam to, co potrzeba. Sądzę, że to sama korzyść. (!!!)

Tosia.

*******

Sue poczuła jak ktoś trąca ją w ramię. Przewróciła się na drugi bok i nakryła twarz poduszką. Przez ułamek sekundy miała spokój, kiedy to poczuła lekki chłód od pasa w dół. Mruknęła coś pod nosem i skuliła nogi. Chciała poprawić kołdrę, lecz jej nie było. Przewróciła się na plecy i spojrzała przed siebie. Obok łóżka stał Gabriel, który opierał się o ramę łóżka. Na jego twarzy gościł lekki i złośliwy uśmieszek. Sue zmarszczyła czoło, bełkocząc:
- Co jest?
- Wiesz, która jest godzina? - Odpowiedział jej brat i usiadł na brzegu łóżka - w końcu śpiąca królewna się obudziła. Już myślałem, że cię nie dobudzę. Widać, że noc miałaś długą.
- Taaa... godzina nad wyraz nieludzka. Człowiek nawet w spokoju wyspać się nie może.
- Sue, dochodzi 14.30. Mogłabyś się w końcu podnieść, a nie tracisz dzień. Po za tym, twój kochany braciszek, czyli ja, jeszcze dziś wraca do LA, tak więc...
- No w sumie... dobra! Już wstaję.
Sue powoli usiadła i rozejrzała się nieprzytomnie po pokoju. Machnęła ręką na znak, by dał jej chwilkę. Wstała z łóżka i doskoczyła do krzesła, na którym leżały jej ubrania. Chwyciła je i zniknęła za drzwiami łazienki. Z kranu polał się strumień letniej wody. Dziewczyna osuszyła twarz ręcznikiem, po czym uniosła głowę, by móc spojrzeć w lustro. Przerażał ją niedomyty makijaż, wory pod oczami i potargane włosy. Westchnęła pod nosem i zaczęła szukać po łazience swojej kosmetyczki. 
             Weszła do kuchni i opadła na krzesło, wzdychając ciężko. Już chciała przetrzeć dłonią, swoją twarz, ale myśl, że rozmaże cały makijaż, powstrzymała ją. Gabriel postawił przed nią szklankę z sokiem, uśmiechając się do siostry i usiadł naprzeciwko niej.
- Czyli mówisz, że dziś lecisz? - Zaczęła malarka - o której masz lot?
- Miałem lecieć wcześniej - zaczął odpowiadać jej brat - ale jakieś problemy ponoć były. Samolot mam w nocy. W sumie, różnica około czterech godzin. 
- Rozumiem. Lepiej dla nas. Ale ty biedaku się nalatasz.
- No widzisz. Ja tu za tobą,a ty śpisz do nie wiadomo, której. Wstyd ci i hańba.
- Tak - Sue parsknęła śmiechem i napiła się - wstyd mi za swoje zachowanie. Co dziś robimy? Trzeba korzystać z czasu, kiedy jeszcze jesteś.
- Myślałem, żeby wieczorem się gdzieś wybrać. Może jakaś knajpa, klub? Coś w ten deseń.
- Hmmm, całkiem dobra opcja. Ale idziemy sami. Musimy wszystko obgadać, bez świadków. Wiesz, tak średnio o kimś plotkować, kiedy ta osoba jest obok.
- Ohoho - Gabriel spojrzał z zaciekawieniem - zaintrygowałaś mnie. Czyżby o Shannonie?
- Ba, o każdym. A w ogóle, gdzie jest nasz perkusista?
- U Jareda, tak jak cała reszta. Idziemy do nich?
- Daj mi chwilkę, chociaż sok dopiję.
                   
Shannon stał na balkonie, wraz z Jaredem. Perkusista zaciągał się raz po raz papierosem, patrząc gdzieś w dal. Jared co jakiś czas na niego zerkał. Stał z założonymi rękoma i oparty o balustradę. Szkoda im było wyjeżdżać z Rio, ale okazji miała być jeszcze masa. 
- Wyrzuć to świństwo - powiedział w pewnym momencie młodszy Leto - trujesz sam siebie i innych na około.
- Powiedział co wiedział - odparł niewzruszony Shann - przestań.
- A dziwi cię to, że martwię się o swojego brata?
- Ty się o mnie nie obawiaj. Lepiej sam o siebie.
- A jak z Sue?
- Co? - Shannon spojrzał na brata, nieco zaskoczony pytaniem - w sumie to dobrze. A czemu tak nagle pytasz? 
- Tak jakoś. - Jared wzruszył ramionami - nie mogę? 
- Nie no, ok. Ale to nieco dziwne. Przecież to, co było ostatnio...
- Dajmy temu spokój. A co zamierasz dalej?
- Co masz na myśli? - Shannon zgasił papierosa w popielniczce - co nie rozumiem?
- Jaki termin przydatności waszego związku?
- Nie ma i nie będzie. Nie chcę znów tak jak zwykle.
- A co z twoimi długonogimi pięknościami? Obrażą się.
- Nie obchodzą mnie.
- Ooo - bracia nagle usłyszeli za swoimi plecami głos Sue - jakaś cudowna odmiana?
Shannon i Jared wymienili zmieszane spojrzenia, czuli się nieco speszeni. Obydwoje znacząco się do siebie uśmiechnęli. Dziewczyna podeszła do perkusisty, mówiąc dalej:
- No to więc jak? Jak z tymi długonogimi pięknościami? Interesują cię nadal?
- Jak mówiłem - Shannon oparł się plecami o barierkę - nie. Jedynie obchodzi mnie ta z niebieskimi włosami, dużymi oczami i tatuażami. Co prawda czasem bywa nad wyraz denerwująca, albo za dużo gada, ale da się znieść.
- No wiesz co? - Sue udała oburzenie i szturchnęła Shannona w żebra - jesteś okropny.
- Wiesz, ale nikt nie powiedział, że wady też nie mogą być zaletami?
- Ja was zostawiam w takim razie samych - rzucił Jared - wracam do środka.
Sue i Shannon zostali sami na balkonie. Dziewczyna oparła się głową o klatkę piersiową mężczyzny, delikatnie kołysząc się na boki. Ten ją objął w pasie i musnął ustami jej kark. Z apartamentu dochodziła ich melodia gitary, na której grał Tomo. Była nad wyraz spokojna i kojąca. To wprowadzało Sue w jeszcze bardziej błogi stan. Było jej nad wyraz dobrze, pod każdym względem. W końcu te narzekanie odeszło gdzieś, złe i ciemne chmury odpłynęły. Dziewczyna oplotła rękoma pas Shannona, wtulając się w niego. 
- Chodźmy już do nich - szepnął mężczyzna - zaraz będą gadali, że mnie za długo nie ma.
Sue puściła go i zrobiła krok w tył. Skinęła głową i powoli przeszła przez balkonowe drzwi.

Niebo powoli przybierało ciemniejsze barwy. Gdzieś można było zauważyć prześwity różowych i fioletowych barw, które delikatnie mieszkały się z niebieską oazą. Sue stała przed lustrem, co chwila zmieniając ubranie. Tego wieczora nie podobała się samej sobie. W końcu przystanęło na czarnej sukience , która odkrywała delikatnie jej plecy. Już ułożone, niebieskie włosy, opadały subtelnie na ramiona dziewczyny. Na głowę założyła kolorową chustę, fantazyjnie wiążąc ją.
- Może być - mruknęła malarka pod nosem - i tak nic lepszego nie wymyślę.
Zaczęła szukać wzrokiem swoich butów. Przed chwilą je wyjęła z walizki i gdzieś położyła. Zawsze tak miała, kiedy czegoś potrzebowała. W końcu, ukryły się pod narzutą łóżka. Wcisnęła na nogi swoje czarne szpilki. Stojąc nadal przed dużym lustrem, obróciła się parę razy, by upewnić się, czy aby na pewno dobrze wygląda.
- Ty idziesz z bratem się bawić, czy... - nagle powiedział Shannon, który wszedł do sypialni - czy na podryw? Bardziej wygląda mi to na to drugie.
- Podrywać to mogę ciebie - Sue zaśmiała się i podeszła do perkusisty - ale sądzę, że już dawno to zrobiłam. Mylę się?
- Oj nie. W żadnym przypadku.
Dziewczyna zalotnie się uśmiechnęła i chwyciła za koszulkę Shannona. Przyciągnęła go do siebie i obdarowała pocałunkiem. Powoli oblizała usta, na których była szminka w delikatnym odcieniu. 

Emma leżała na sofie i bezczynnie patrzyła się w sufit. Miała zająć się tyloma rzeczami, telefonami, sprawami. Jednak nic się jej nie chciało. W tle słyszała cichy głos, dochodzący z telewizora. Już miała sięgnąć po pilota, by go wyłączyć, jednak droga dzieląca ją do stolika, była za długa. Westchnęła pod nosem i przymknęła powieki. Zaczynała usypiać, kiedy to usłyszała pukanie do drzwi. Usiadła i spojrzała w stronę małego korytarza. Ostatecznie podniosła się i powolnym krokiem poszła otworzyć. Jej oczom ukazał się Jared. Zmierzyła go wzorkiem i bez słowa wpuściła do środka. Ten rozejrzał się i usiadł na sofie.
- Co się dzieje?- Zaczęła Emma - jutro dokończę to, co mam do zrobienia. Wybacz, też jestem człowiekiem. Nie mam już na to siły.
- Spokojnie - Jared posłał jej szeroki uśmiech - przecież nic nie mówię. Po za tym, przyszedłem cię odciągnąć od pracy.
- Ooo? Czy dobrze słyszę?
- Jak najbardziej. Stwierdziłem, że zamówimy coś dobrego do jedzenia i rozłożymy się oto właśnie na tej sofie i obejrzymy jakiś film. To nie jest propozycja, to zlecenie pracodawcy. 
- Czyli nie mam wyboru? - Emma niepewnie usiadła obok Jareda - tak?
- Ehe. Siadaj! Ja nie gryzę!
- No, zależy...
Obydwoje zaśmiali się.

Sue ruszyła długim, hotelowym korytarzem do windy. Wcisnęła odpowiedni guzik i w mgnieniu oka była już na paterze. Przy szklanych, obrotowych drzwiach dostrzegła do Gabriela. Podbiegła do niego z radością wypisaną na twarzy.
- No no! - Zaczął brat, kiedy ruszyli do wyjścia - moja siostra to całkiem fajna laska. 
- Logiczne - Sue zaśmiała się, wychodząc na ulicę - przecież to wiadome. Shannon ma dobry gust, nieprawdaż?
- Oj, jak najbardziej siostro. 
- Więc, gdzie konkretnie idziemy?
- Znalazłem jedno fajne miejsce. Spodoba ci się na bank. Dorian kiedyś mi o nim opowiadał. Ponoć jak już tam wejdziesz to nie chcesz wracać. Stwierdziłem, że możemy się przekonać.
- A nie zgubimy się nigdzie?
- A daj spokój!
- Więc... zdradzisz mi coś więcej?
- A co ja będę mówił? Sama się przekonasz. Tylko musimy pilnować godziny. Wiesz, muszę na lotnisko śmigać.
Sue pokiwała głową, po czym obydwoje ruszyli przed siebie. 


- Czemu wybrałeś horror? - Mówiła Emma, zakrywając twarz poduszką - teraz nie będę mogła spać po mocy przez ciebie.
- To tylko film - odparł Jared patrząc w telewizor bez wzruszenia - nie bój się. Leto cię obroni przed duchami i potworami.
- Ta, jasne. Ty sobie niedługo pójdziesz, a mnie zostawisz tutaj samą. Idź ty. Mówiłam ci kiedyś, że cię nienawidzę?
- Tak, wiele razy. Po za tym, mogę zostać tutaj jak chcesz.
- Byłabym ci wdzięczna.
- Tylko do toalety z tobą nie latam - Jared zaśmiał się - bez przesady.
- Głupi ty - Emma walnęła go w ramię - już? Już? Już koniec tej sceny?
- Nie.
- No już?!
- Tak.
Kobieta odłożyła poduszkę na bok. Już wracała do normy, kiedy na ekranie, ponownie pojawiła się straszna postać. Już po raz kolejny miała zakrywać twarz, Jared ją powstrzymał. Emma już miała krzyczeć z paniki, kiedy to muzyk przygarnął ją do siebie i objął ramieniem.
- Ciii - szepnął jej - nie bój się. Zobacz, to nic strasznego. Widzisz?
- Nie i nie chcę widzieć.
- Te baby - Jared przewrócił oczami - już dobrze.
Objął ją mocniej, opierając się lekko policzkiem o jej głowę. Czuł jak Emma wbija mu paznokcie w ciało, ale nic nie mówił. Emma wtuliła się w niego jak mała dziewczynka. Mimo wszystko, czuła się już bezpieczniej. W końcu obraz już tak nie był straszny. 

- Rany! - Zawołała Sue, kiedy ona i Gabriel weszli do lokalu - miałeś rację.
- Wiem - brat pokiwał głową i ruszyli razem do baru - a nie mówiłem?
Byli w klubie. Wszędzie było słychać muzykę, która rwała do tańca. Sue trudno było się powstrzymać od poruszania się w rytm. Sięgnęła po piwo, które podał jej barman. Ona i Gabriel długo nie czekali. Ruszyli na parkiet. Sue była zachwycona tancerkami, które były na około. Chciała się poruszać tak jak one. Były zmysłowe, ładne, zgrabne, jak z gumy. Ich każdy ruch sprawiał, że nie chciało sie odrywać wzroku. Dziewczyna w końcu straciła z oczu swojego brata i dała się porwać muzyce. Co chwila inna osoba, coraz bardziej się rozkręcała. Bawiła się świetnie. Parę razy wpadała na Gabriela, lecz rozmowa nie wchodziła w grę. Było zbyt głośno. Co jakiś czas były kolejne wizyty w barze po następną dawkę alkoholu, czy pójście gdzieś w kąt, aby zapalić. 
Sue przysiadła przy jednym ze stolików. Gabriel poszedł po piwo, a ona na niego czekała. Bawiła się świetnie. Było jej trochę szkoda, że nie było z nią Shannona, ale w końcu to wieczór jej i brata. Westchnęła ciężko, jego nadal nie było. Już chciała iść za nim, lecz zaraz zmieniła zdanie. Do stolika dosiadł się ktoś. Spojrzała w jego stronę. Był przystojny, całkiem dobrze zbudowany. Nie wyglądał na tutejszego. Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Świetnie tańczysz - w końcu odezwał się - powalasz na kolana, resztę tych dziewczyn.
- Ja? - Sue oblała się rumieńcem - dziękuję, ale nie sądzę, żeby to była prawda. Nie lubię kłamliwych komplementów.
- Ale mówię całkowicie szczerze. Skąd ten brak wiary w siebie?
- W sumie... Sue jestem.
- Izaak. Widzę, że tak samo jak ja masz dosyć oryginalne imię.
- No widzisz. 
- A ty sama tutaj przyszłaś?
- Nie, z bratem. Czekam na niego, poszedł po coś do picia. O! Właśnie idzie.
- W takim razie uciekam...
- Jak to?
- Miłej zabawy. Tak po za tym, fajne włosy. Tatuaże u kobiet też wyglądają pociągająco.
Sue pomachała chłopakowi, na co on uśmiechnął się do niej, puszczając oczko. Spuściła wzrok, nieco się zawstydzając. Gabriel podszedł do stolika i spytał:
- Kto to?
- Izaak - odparła Sue i wzruszyła ramionami - dowiedziałam się, ze dobrze tańczę. Ponad to ponoć fajnie wyglądam?
- Zarumieniłaś się.
Sue złapała się złapała się za policzki, jeszcze bardziej oblewając się rumieńcem. Nie mogła ukryć tego, że tak działali na nią pewni panowie. Zwłaszcza tacy jak Izaak. Gabriel zaśmiał się i postawił siostrze przed nosem szklankę z drinkiem.

czwartek, 6 lutego 2014

rozdział 36 - Trochę nieidealnie

Cześć <3
Więc tak....
1. W środę pisałam test z biologii. Trzymajcie za mnie kciuki!
3. Mam pytanie... czy pasuje Wam aktualny wygląd bloga?

To tyle ode mnie,
trzymajcie się ciepło.
Tosia.

***************

Dni mijały, pogoda dawała w znaki. Raz śnieg, raz deszcz, albo okropne upały. Szczerze mówiąc, można było od tego oszaleć. Sue nie mogła się doczekać, kiedy to za dwa dni miał do niej przylecieć Gabriel. Co prawda kręciła nosem nad tym pomysłem, ale jej brat się uparł. Też nie mogła ukryć, że się za nim stęskniła. Również chciała w końcu zobaczyć się z Anabel, ale na razie się na to nie zapowiadało. Myślała nad opcją poproszenia Jareda o parę dni wolnego. Jednak nie była do tego skłonna. W końcu ostatnimi czasy sporo jej nie było, kolejna przerwa? Nie wchodziło to w grę. Mimo tego, cieszyła się ogromnie, że niedługo zobaczy się z Gabrielem. Na samą myśl, chciało się jej skakać z radości.

Shannon siedział przy jednym ze stolików na ogromnym tarasie. Widok na okolice był niesamowity. Co chwila śmigała mu przed oczami jakaś kelnerka, niosąc za każdym razem jakąś tacę. Shann sączył powoli zimny napój, co chwila zerkając w ekran swojej komórki.
- A tak właściwie - zaczął Tomo, który siedział obok - czemu właściwie nikt nie chciał z nami iść? Nawet Sue?
- Bo mają ciężkie tyłki - zaśmiał się pod nosem Shann - taka prawda. Jared mówił, że chce odpocząć, Emma to miała sporo pracy, a reszta to sam wiesz. A Sue? Stwierdziliśmy, że wszystko ma swój umiar. Nie możemy się tak na sobie wisieć. Każdy ma prawo do innych rzeczy.
- Ooo - Tomo przyklasnął - czyli rozumiem, że wprowadziliście sobie dni wolne od siebie?
- No wiesz o co mi chodzi...
- Przecież żartuję - gitarzysta przewrócił oczami - tak w sumie... nie mieliśmy jak do tej pory, okazji, by normalnie pogadać. Nie sądzisz?
- Nawet wiem jaki temat chcesz zacząć. Chodzi ci o mnie i o Sue? Nie trudno się domyślić.
- Właśnie, trafiłeś w sedno sprawy. Możesz mi odpowiedzieć na jedno pytanie?
- Słucham - Shannon sięgnął po szklankę - wal prosto z mostu.
- Po co ci to? Po co to robisz? Przecież lubisz Sue, po za tym... ona jest w naszej grupie...?
- O czym ty mówisz?
- Shanny, Shanny. Myślisz, że ja cię nie znam? Rozumiem, że to fajna dziewczyna i sama plusy, ale to chyba zła osoba na twoje romanse. Wiadomo jak się z tobą wszystko kończy, tak więc...
- Tomo - Shannon pokręcił głową i oparł się łokciami o stół - przecież wszystko jest już w porządku. Z Jaredem sprawa rozwiązana, nic się już nie dzieje, wszystko w normie. Po za tym, czemu sądzisz, że mam w zamiarze ją wykorzystać?
- Znam cię - Tomo westchnął pod nosem - i wiem jak z tobą jest.
- Powiem tak... Sue nie jest mi w żadnym przypadku obojętna. Nie sądzę, żeby to był romans na chwilę. Jak się nawet rozstaniemy to całkowicie normalne. Ale z pewnością nie potraktuję jej w żadnej uwłaczający ją sposób. Nie ją, ona nie jest jak inne.
- Trzymam cię za słowo. A co do Jareda masz pewność?
- Jest moim bratem i mimo wszystko mu ufam. Ty chyba też mógłbyś, co? Pożyjemy to zobaczymy. Nie ma co robić wielkiej tragedii. Zobacz, wszystko się poukładało. Z Emmą już w porządku, ze mną i Sue, ze wszystkim właściwie. Nie rób burzy w szklance wody.
Tomo nic nie odpowiedział, tylko patrzył z zastanowieniem na swojego przyjaciela. Nie był przekonany, co do tego wszystkiego, ale zdawał sobie sprawę, że i tak będzie co ma być. Nie chciał się mieszkać, między niego, a Sue. Wystarczyło, że Jared niepotrzebnie namieszał. Najlepiej było zostawić to wszystko w spokoju.

Nadszedł ten dzień. Pogoda dopisywała, niebo było czyste od chmur. Słońce zalewało swoim blaskiem każdy skrawek miasta. Jednak nie parzyło. Sue stała oparta o samochód, w którym siedział Shannon. Cały czas spoglądała w stronę automatycznych, szklanych drzwi. Stała tak od dobrych parunastu minut. Była zniecierpliwiona i podekscytowana.
- Sue - odezwał się Shannon, patrząc na malarkę znad gazety - wsiądź do samochodu. Od tego słońca jeszcze się nabawisz udaru.
- Nie chcę. - Odparła dziewczyna - zaraz będzie.
- Mówię poważnie.
- W samochodzie jest dla mnie za ciepło. Tutaj przynajmniej trochę mi powiewa wiatr.
Shannon jeszcze jakiś czas patrzył na nią, po czym westchnął i wrócił do czytania gazety. W tym momencie, serce Sue zaczęło bić szybciej. Na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech. Zobaczyła zmierzającego w jej stronę Gabriela. Nie tracąc, ani chwili, zaczęła biec w jego stronę. Z niewielkiej odległości, rzuciła się w jego ramiona. Ten upuścił na ziemię swoją skórzaną torbę i objął swoją siostrę. Trzymając ją mocno, obrócił się wokół własnej osi parę razy, w końcu się zatrzymał. Sue zaczęła go obdarowywać całusami. Nie wierzyła, że Gabriel tu jest. Cieszyła się jak nigdy. Miała wrażenie, że minęły całe wieki od momentu, kiedy po raz ostatni się widzieli. Na twarzach rodzeństwa była wymalowana radość i ogromne szczęście. Sue ucałowała brata w czubek nosa i ukazała szereg białych zębów.
- W końcu! - Zaczął Gabriel, wypuszczając z objęć swoją siostrę - myślałem, że ten samolot nigdy nie wyląduje. W sumie trochę czasu leciałem, ale już jestem.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - Sue poprawiła ramiączko swojej koszulki - nie wierzę, że tu jesteś!
Gabriel złapał za swoją torbę i wraz z dziewczyną, ruszyli w stronę samochodu. Sue tak marzyła o tej chwili, kiedy to znów zobaczy się ze swoim bratem. Co prawda nie znali się tak długo, ale mimo to naprawdę go kochała. Teraz tylko do szczęścia brakowało jej Anabel. Póki co miała Shannona i Gabriela.
- Nareszcie - przemówił Shann, otwierając bagażnik - nawet nie wiesz jakie ja tu tortury przeszedłem. Sue gadała jak nakręcona odkąd tylko otworzyła oczy. Jesteś moim wybawieniem.
- Aż tak? - Zaśmiał się Gabriel, wrzucając do bagażnika swoją torbę - ale spokojnie. Teraz będzie mnie zamęczała gadaniną to na jakiś czas będziesz miał spokój.
- Kolejna ofiara. Łączę się z tobą w bólu.
Obydwoje wybuchli śmiechem. Sue patrzyła na nich z oburzeniem. Szturchnęła w żebra Shannona, a Gabrielowi posłała groźne spojrzenie. To jeszcze bardziej ich rozbawiło. W końcu ona też się zaśmiała. Wszyscy wsiedli do samochodu.

Sue siedziała na sofie po turecku, gniotąc w swoich dłoniach poduszkę. Naprzeciw niej rozłożył się Gabriel. Nic nie mówili, tylko na siebie patrzyli i się uśmiechali. Malarka chciała nacieszyć się jego widokiem. Nie wyobrażała sobie, że za dwa dni miał wracać do Stanów. Nie chciała nawet o tym myśleć. Cieszyła się chwilą. Shannon gdzieś poszedł z Tomo. Chciał zostawić ją i Gabriela samych. Mieli sobie tyle do opowiadania. Sue sięgnęła do stołu po swoją szklankę. Upiła trochę soku.
- Jak się żyje? - Spytał chłopak.
- No wiesz... - Sue uniosła ku górze ręce - tak jak widzisz. Jestem z Shannonem, wbrew innym. Tomo ma średnie zdanie na ten temat, a Jared? Wygląda na to, ze już odpuścił. Mam nadzieję, że już koniec niepotrzebnych kłótni. Po za nimi, inni cieszą się z nami. Żyje się jakoś. Mam trochę pracy, ale daję radę. Też powinnam się odezwać do Kristen, ale jakoś ostatnio ciągle o tym zapominam. Wiesz, że zaproponowała mi współpracę?
- A na czym miałoby to polegać?
- Mówiła o kolejnej wystawie, później następne. Ogólnie, chce mnie wypromować, że tak powiem. Tak na dobrą sprawę to ja powinnam się pierwsza odezwać, w końcu to w moim interesie. Ale wiesz, ostatnio tyle się działo, wyleciało mi to z głowy.
- Jak mogłaś o tym zapomnieć? Ty wiesz, kim jest Kristen? Po za tym, nie olewa się takiej postaci jak ona. Przecież może ci zafundować otwarte drzwi do światowej kariery, a ty co?
- Wiem, głupio mi. Dziś wieczorem do niej się odezwę. Jak myślisz? Będzie zła?
- Z czego wiem to do niej zawsze dzwonią, nie odwrotnie, tak więc... Nie mam pojęcia. Przecież przez słuchawkę cię nie pogryzie.
- Masz rację - Sue odstawiła szklankę na stół - a co u ciebie?
- Nie, nie - Gabriel zaśmiał się - ty jeszcze nie skończyłaś mi opowiadać. Jak tam z tobą i Shannonem? Co z Jaredem? Mówisz to wszystko tak ogólnikowo.
- Między mną, a Shannym się układa. Jestem szczęśliwa i myślę, że on też. Nawet nie czuję różnicy wieku. Też się nie kłócimy, ale prędzej, czy później to się stanie, ale to  norma w związkach. Co do Jareda, ostatnio się sporo kłócili z Shannonem. Jednak żaden nie chciał mi o niczym mówić.
- Czyli jest już lepiej? To o tyle dobrze.
- Można tak powiedzieć. No, ale opowiadaj co u ciebie?
- Co mogę powiedzieć? Hmmm, ostatnio trochę zarobiłem. Miałem teraz za co przylecieć do ciebie. Nie chcę znów zalegać z pieniędzmi Dorianowi. Mimo wszystko, wszystko ma swoje granice. Nie lubię być dłużnikiem. Ostatnio nawet się zastanawiałem nad otworzeniem salonu. Co o tym sądzisz?
- Uważam, że to dobry pomysł, ale... wpierw pieniądze, bo za co?
- Właśnie wiem. Mam pieniądze z konta rodziców. Jednak rzadko z nich korzystam. Wiem, że jeżeli zabiorę się za nie to zaraz ich nie będzie. No, ale to już nie jest byle co. Po za tym, sądzę, że i tobie coś się należy z tego spadku...
- Nawet nie mów. Nie chcę tego słuchać. Nie chcę od nich żadnych pieniędzy, ani grosza. Wybacz. To nie zrekompensuje tylu lat.
- Ale Sue - Gabriel pokręcił głową - pomyśl. Gdybyś miała trochę więcej na koncie to mogłabyś zrealizować coś. Nie sądzisz?
- O to się nie martw. Zmieńmy temat...
- Poznałem kogoś. Przyszła z koleżanką do mnie zrobić tatuaż. I tak od słowa do słowa, wymieniliśmy się numerami i w ogóle.
- No proszę! - Sue klasnęła dłońmi - jak się nazywa?
- Cornelia.

Sue siedziała na balkonie sącząc zimne piwo. Okręcała butelkę w dłoni. Ciekła po niej woda, która skropliła się. Dziewczyna spojrzała przed siebie. Ciemność pochłonęła wysokie budynki i wszystko na około. Wszędzie migotały miliony, małych światełek. Sue oparła się głową o swoje kolana, patrząc przed siebie. Dochodził ją głuchy odgłos muzyki, która dochodziła z miasta. Obtulało ją przyjemne ciepło atmosfery. Jej głowa była wolna od złych myśli. Gabriel znacznie poprawił jej humor, było jej lżej. Sama siebie denerwowała swoim narzekaniem na wszystko, co się tylko nawinie. Najwyższa pora było to skończyć.
- A nie mówiłem, że Rio jest cudowne? - Nagle usłyszała za sobą głos Shannona - tutaj mógłbym nawet zamieszkać. Jednak trochę bym tęsknił za LA.
- Fakt - Sue skinęła głową, nadal patrząc gdzieś w dal - jest tutaj przepięknie. A widzisz te wszystkie światła, światełka? Słyszysz tą muzykę? Czujesz ten zapach, który unosi się w powietrzu? Zupełnie coś innego, niż w Stanach. Takie zwiedzanie świata to coś świetnego.
- Wiem o tym. Tak więc, zamiast się tu gnieździć to może gdzieś pójdziemy?
- A co proponujesz? - Sue w końcu spojrzała na perkusistę - bo i tak nie ma nic lepszego do roboty.
- Chcę, żebyś zobaczyła miasto z bliska. Za dnia, a za nocy jest zupełnie inaczej.
- No dobrze, zaufam ci.
Shannon uśmiechnął się do niej kącikiem ust i wszedł do apartamentu. Sue dopiła piwo i odstawiła butelkę na stolik. Poszła do sypialni i sięgnęła do walizki. Zarzuciła na siebie luźną bluzkę na ramiączkach i długą spódnicę do kostek. Na nogi wcisnęła pierwsze lepsze, odkryte buty i właściwie była gotowa do wyjścia. W progu stanął Shannon. Sue odwróciła się w jego stronę, uśmiechnęła się lekko i zaczęła spinać włosy w kucyka. Perkusista podszedł do niej, złapał za nadgarstki i pokręcił głową, mówiąc:
- Nie rób tego. Rozpuść je. Widzisz? Od razu lepiej.
- Sugerujesz mi, że źle wyglądam w spiętych? - Sue uniosła lekko brew - niech ci będzie.
- Tego nie powiedziałem. Jak dla mnie możesz nawet założyć na siebie worek, a i tak będziesz piękna.
- Ooo, czyżbyś się podlizywał?
- Nie, czemu? To już nawet nie mogę ci prawić komplementów?
Sue zaśmiała się pod nosem i delikatnie pocałowała go.
                    Spacerowali ulicami Rio. Miasto tętniło życiem. Zewsząd dochodziła muzyka, wesołe rozmowy i śpiewy. Wszystko kusiło swoim kształtem, blaskiem i wyglądem. Co jakiś czas zatrzymywali się przy jakimś stoisku, cieszyli oczy, kosztowali tego, czego nie mają na co dzień. Sue w ustach pozostał słodki smak. Nie liczyli czasu, dla nich to tak jakby stał w miejscu. Ponoć szczęśliwi nie zwracają na to uwagi. Shannon pociągnął ją delikatnie za nadgarstek, ciągnąc przed siebie. Powoli przeciskali się przez ludzi do momentu, kiedy można było odetchnąć. Było już znacznie luźniej. Dziewczyna nadal była prowadzona przez Shannona. Nie wiedziała, gdzie ją ciągnie, ale gdziekolwiek by to było i tak nie miała nic przeciw temu. Jak dla niej, mogłaby iść z nim, gdzie by tylko chciał. Grunt pod nogami stał się miękki. Nagle ten tłum ludzi, wszystkie knajpy, stoiska zniknęły. Znaleźli się na plaży. W dali można było zobaczyć jakiś bar, z którego dochodziła muzyka. Sue stanęła na brzegu plaży. Zdjęła z nóg buty, by poczuć jak woda obmywa jej stopy. Poczuła jak Shannon, który stanął za nią, obejmuje ją w pasie. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i dłonią dotknęła jego policzka. W końcu odwróciła się w jego stronę i objęła rękoma jego kark. Obdarowała go krótkim, lecz czułym pocałunkiem. Zaczęła powoli stąpać do tyłu. Nie trzeba było długo czekać, kiedy to byli do połowy zanurzeni w wodzie. Nie zważali uwagi na to, że są w ubraniach, że tak nie wypada.
- Po drodze do hotelu zdążymy wyschnąć - powiedziała obojętnie Sue - mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza? Ale chociaż? Już za późno.
- Chyba żartujesz - Shannon uśmiechnął się do niej - jak dla mnie to, mógłbym już z tej wody nie wychodzić.
Ale tak w sumie to...
Sue przerwała mu, ponownie całując jego słodkie usta. Przyległa do niego jeszcze bardziej, mocniej objęła jego kark. Shannon sunął dłońmi po jej plecach, przyprawiając ją o ciarki. Jego dotyk był dla dziewczyny czymś cudownym, jego zapach, pocałunki, a zwłaszcza w tym momencie. Gdyby ktoś jej powiedział, że tak się kiedyś stanie, z pewnością, by nie uwierzyła. Oderwała się od pocałunku, by móc spojrzeć na niego. Karmiła swoje oczy jego widokiem.  Opuszkami palców, dotknęła jego ust. Trwali tak w milczeniu i wpatrywaniu się w siebie, do kiedy on ponownie nie przytulił jej do siebie. Oparł się brodą o jej ramię i delikatnie pocałował w szyję. Lekko kołysali się w takt muzyki, która dochodziła do ich uszu.