środa, 7 maja 2014

rozdział 54 - Czas, który pozostał

Hej :)
Mam nadzieję, że poprawiłam wszystkie błędy, jakie się tu pojawiły. Jeżeli coś nie będzie tak, jak zwykle upomnijcie mnie w komentarzu. Mam nadzieję, że nie przesłodziłam.
Zapraszam <3
Puzzel.

*******


Czuła na swojej szyi jego ciepły oddech, rytmiczny i głęboki. To ją uspokajało, zgrała się z nim. Leżała na plecach spoglądając w jego stronę. Powoli się wybudzał ze snu. Dziewczyna delikatnie dłonią musnęła jego dłoń, która spoczywała na jej brzuchu. Uśmiechnęła się do swoich myśli i zamknęła oczy. Jej serce wyrywało się tylko do niego. W pokoju panowała błoga cisza, jedynie ich oddechy cicho szumiały w tle. Niebiesko włosa uchyliła powieki i spojrzała w sufit. Jej umysł był już wolny od tych złych i podłych myśli. Teraz mogła się cieszyć jego obecnością. Ile to mogło trwać? Wiedziała, że on nie ma wiele czasu. Jeszcze tego samego dnia musiał wracać do trasy. Już teraz mogła za nim tęsknić. Cicho westchnęła pod nosem. Przy nim była bezbronna, bezwładna, kompletna nieważkość. Przez swoje myśli mogła płonąć z zawstydzenia.
- Dzień dobry. - Szepnął do jej ucha - jak się spało?
- Hmm? - Sue wyrwała się ze swoich myśli - świetnie jak nigdy wcześniej.
- To dobrze.
Shannon uśmiechnął się i powoli podniósł, opierając się łokciem o materac. Spoglądał na nią z czułością w oczach. Opuszkami palców musnął jej suche usta. Nie sądził, że jeszcze kiedyś będzie mógł ją w ten sposób dotykać, mówić do niej tak, budzić się obok. Mogło się to wydać nieco banalne, w końcu był mężczyzną. Jednak to tylko stereotyp wymyślony przez pseudo feministki. Mimo tego, też człowiekiem, a każdy z nich ma uczucia. Oczywiście one sumiennie komplikują życie, lecz ono nie było nim bez nich. Sue zaraz powoli poderwała się i przewróciła go na plecy. Usiadła na nim, podpierając się kolanami o materac. Dłonie ułożyła na jego klatce piersiowej. Zalotnie się uśmiechnęła i spytała:
- Czemu ja?
- A czemu nie ty? - Odparł pytaniem Shannon - dlaczego nie inna?
- Wiesz, dosyć mocno odbiegam od standardów.
- Bo co?
- Oj, przecież wiesz, o czym mówię...
- Nie zgodzę się z tobą. To, że ktoś jest inny od innych nie jest oznaką gorszego. Jesteś unikatem, ciebie nie da się zastąpić. Wszyscy się od siebie różnią, a ty się wyróżniasz.
Sue pochyliła się, by móc ucałować jego usta. Trwało to chwilę, może dwie. Jednak nie mogła się powstrzymać, by tego nie powtórzyć. Dłonią przejechała po jego ramieniu, szyi, dosięgnęła policzka. On był niczym ogień, ona jak woda. Tak różni, a mimo tego tak podobni. Ze skrajności w skrajność, która była w pewnym sensie całością.
- A co z Crystal? - Spytała prostując się - dawno temu wy...
- Nie. - Shannon lekko pokręcił głową - formalnie nadal...
- To mamy romans.
- Jak to brzmi?
- Tak, jestem kochanką faceta Crystal. Nieźle to brzmi. Nie powiem, ma gust, jak widać ja również.
- Nie schlebiaj mi.
- Oj, jakbyś nie lubił, kiedy ktoś prawi ci komplementy. - Sue zaśmiała się i teatralnie przewróciła dużymi oczami - ale powiedz mi...
- Mhm?
- Co dalej? Wiesz, nie chcę się tobą dzielić, chyba to rozumiesz?
- Póki co nie zobaczę się z nią tak szybko.
- Wiesz, pękłabym z zazdrości, gdyby ta małpa...
- Proszę...
- No co?
Shannon zaśmiał się i złapał ją w pasie. Bawiło go to jak Crystal działa na Sue i odwrotnie. Czuł się w centrum zainteresowania, w końcu to kobiety o niego się ścinały. Niby powinno być to w druga stronę, lecz nie mógł sobie skłamać, że to fajna sprawa. Powoli usiadł i jeszcze bardziej objął dziewczynę. Ich twarze były tak blisko siebie. Prawie stykali się nosami.
- Nie lubię jej. - Powiedziała dziecięcym głosikiem, Sue - serio.
- Ciii... - Shannon położył palec na jej ustach - już nie mówmy o tym, dobrze? Warto tracić na to czas?
- Shanny, powiedz mi jedną rzecz.
- Jaką?
- Jak udało ci się?
- Ale co?
- Nie wiesz, o czym mówię? - Sue spojrzała mu w oczy - wiesz, jakby nie patrzeć zostawiłeś swoje poprzednie życie. Z czego wiem to...
- Masz kiepskie źródła.
- Nie wypieraj się jak żaba błota.
- Nie mówię, że nie, ale chyba tak wiele o mnie nie wiesz.
- Owszem i to sporo.
- Może o tak, lecz nie wszystko.
- Zawsze można się poznać na nowo, nie sądzisz?
- Właśnie robimy to, a konkretniej od wczorajszego wieczoru.
- Tak po prawdzie przyszedłeś w nocy.
- Musisz być taka szczegółowa?
- Tak.
Sue powoli przybliżyła się do niego i pocałowała, wkładając w to całą swoją czułość. Oplotła rękoma jego kark i delikatnie przywarła do jego ciała. Lubiła dzielić się z nim swoim ciepłem. On z resztą też. Gdy tylko oderwała się od jego ust, oparła się podbródkiem o jago ramię. Przytuliła do siebie jeszcze mocniej i westchnęła. To było takie miłe. Teraz to, co wcześniej zwiędło, odrosło na nowo. Wystarczyło parę kropel chęci i promienie ciepłych uczuć. Teraz chociaż niechcący chciała słuchać jego słów, bez znaczenia czy miały większy sens.

Jared przewracał się po łóżku nie mogąc zasnąć. Nadal ugniatał i gwałcił rękoma swoją poduszkę, która nadal nie zmieniała kształtu. Zrezygnowany muzyk usiadł i przejechał dłońmi po swojej twarzy. Był prawie środek nocy, a on nadal nie mógł zasnąć. Najchętniej łyknąłby jakąś tabletkę, ale lekarz ostatnim razem ostrzegał go. Jared pokręcił głową i ściągnął z siebie kołdrę. Chwiejnym krokiem podszedł do drzwi balkonowych i bez zastanowienia zaraz je otworzył. Tam było nieco chłodniej, ale nie sprawiało mu to większej różnicy. Rozejrzał się po okolicy i coś mruknął pod nosem. Zapewne w takim przypadku przeszedłby się do Shannona, ale ten postanowił pojechać do swojej ukochanej. Gdyby wybrał drugą bramkę, Tomo, prawdopodobnie oberwałby od Vicki. Sądząc po godzinie, reszta ekipa nie wybaczyłaby mu nagłej pobudki. Co chwilę dopadały go w swoje sidła rozmyślenia, które go dosyć mocno nurtowały. Można było powiedzieć, że to jak zabawa w filozofa. Jared czasami przesiadywał nocami na powietrzu i zastanawiał się nad tym co było, jest i będzie. Przyznawał się sam przed sobą, że żal mu tylu rzeczy, szkoda minionych lat. Jednak też mogła go dopadać zazdrość. Jednak nie była taka łatwa, zazdrość o zwykłe ludzkie szczęście. Sława, pieniądze, wygląd, to takie płytkie. Jednak jemu brakowało czegoś więcej, szczerego, czego nie da się kupić.

Sue trzymała w dłoni filiżankę kawy. Pachniała cudownie, wdarła się też domieszka kardamonu. Dziewczyna zamknęła oczy. Do jej uszu dochodziła muzyka, która koiła i zaspakajała jej zmysły. Na jej biodrach spoczywały duże i nieco szorstkie dłonie Shannona. Na swojej szyi czuła dotyk jego ust. Powoli wyciągnęła przed siebie nogi i położyła na stoliku. Poduszkę zastępował jej Shannon. Zatapiała się w jego ramionach. Mogłaby tak siedzieć cały dzień, upajając się tą cudowną chwilą. Było tak spokojnie, cicho i przyjemnie. Było idealnie.
- O 23.30 mam samolot. - Powiedział cicho Shannon - ostatni jakim mogę lecieć.
- Chciałabym, byś zabrał mnie ze sobą. - Odpowiedziała mu Sue, powoli otwierając oczy - albo żebyś został... tu, ze mną.
- Przecież wiesz, że to niemożliwe.
- A po co są marzenia?
Shannon delikatnie się uśmiechnął. Sam myślał to samo, co Sue, lecz tak jak sam wspomniał, nic na to poradzić nie było można. Teraz nie chciał się zastanawiać jak postąpi, wobec Crystal. Nie miał ochoty zagracać tym swoich myśli. Dla niego była to tylko i wyłącznie gra, część jej. Owszem, lubił ją. Była zabawna, kochana, ładna, uwielbiał z nią rozmawiać. Mógł na każdy temat. Mogłoby się nawet rzec, że była to dziewczyna idealna do kochania. Jednak to Sue zagościła w jego sercu, nadal była jego numerem jeden na liście.
- Co dziś robimy?-, odchylając głowę, by móc na niego spojrzeć - mamy sporo czasu do zmarnowania.
- Czemu od razu do marnowania? - Odparł Shannon, przyglądając się dziewczynie - ja bym tak tego nie nazwał.
- Faktycznie, źle to ujęłam.
- Masz gitarę?
- Chyba tak? Gdzieś ją tam mam, a co?
- Mogłabyś przynieść?
- No dobrze.
Sue uśmiechnęła się i pocałowała czoło muzyka. Niechętnie wstała i ruszyła do swojego pokoju. Gitara od dosyć dawno nie była już w użytku. Zajrzała pod łóżko. Obok pustej walizki znalazła akustyka. Wyciągnęła instrument i zaraz wróciła do pokoju dziennego.
- A może ty byłaś oceanem, kiedy ja byłem kamieniem?
Powiedział nagle Shannon, kiedy Sue podała mu gitarę. Spojrzała na niego ciepło i zaśmiała się w duchu.
- Znasz tą piosenkę? - Spytała i usiadła obok niego - nie wiedziałam.
- No widzisz. - Perkusista zaczął oglądać gitarę - bardzo ją lubię.
- Co zagrasz?
- Zobaczysz, a raczej usłyszysz. Daj mi tylko chwilkę.
Sue przechyliła głowę w bok, obserwując każdy ruch mężczyzny. Oparła się plecami o poduszki, a nogi położyła na jego kolanach. Zaczął grać. Na początku melodia nie była zbyt spójna, lecz później chaos został opanowany. Dziewczyna zamknęła oczy, wsłuchując się w dźwięk. Znała tą piosenkę. Bardzo ją lubiła. Kiedyś potrafiła słuchać jej godzinami. Ponadczasowa.


And I'd give up forever to touch you.
"Cause I know that you feel me somehow.
You're the closest to heaven thar I'll ever be.
Abd I don't want to go home right now.

And all I can taste is this moment. 
And all I can breathe is your life.
'Cause sooner of later it's over.
I just don't want to miss yo tonight.

And I don't want the worls to see me.
'Cause I don't think they'd understand.
When everything's meant to be broken.
I just want you know who I am.


Jeszcze nigdy, jak do tej pory, nie słyszała śpiewającego Shannona. Musiała przyznać, szło mu całkiem dobrze. Czasami zdarzały się fałsze, ale doceniała jego starania. Też nie dało się ukryć jej rozczulenia na tekst piosenki. Nie sądziła, że to ją zagra. Spojrzała na perkusistę z radością wymalowaną na twarzy. Kiedy tylko melodia ucichła, Shannon położył gitarę obok/
- Aż tak strasznie śpiewałem? - Spytał, spoglądając na niebieskowłosą - wybacz, ale nie mam głosu Jareda.
- Śpiewasz bardzo ładnie. - Odparła Sue intonacją małej dziewczynki - wiesz, nikt wcześniej nie grał dla mnie dla gitarze, tak więc jest jeszcze lepiej.
- Musiał być ten pierwszy raz.
Dziewczyna powoli usiadła i podparła się podbródkiem o jego ramię. Na tyle, ile mogła objęła go w pasie i cicho westchnęła. Nie mogła się sprzeciwiać, że to było dla niej "coś". Niby mogła się rozkleić, ale jednak trzymała się twardo.
- Zagraj coś jeszcze. - Szepnęła do jego ucha - proszę.

Anabel siedziała w kuchni, przeżuwając kolejną łyżkę płatków zbożowych. Wzrokiem wodziła za Robertem, który cały czas kręcił się po kuchni. Chciała spytać go, o co chodzi, ale z racji tego, że ostatnio mieli ciche dni... zaczęła się nad tym zastanawiać. Dziewczyna przewróciła oczami. Nawet jeżeli już rozmawiali to i tak dochodziło do jakiejś bezsensownej dyskusji, czy sprzeczki.
- Szukasz czegoś? - Anabel w końcu spytała, ale z politowaniem - bo tak to przynajmniej wygląda.
- Co? - Chłopak spojrzał na nią ze zdziwieniem - nie wiem, co zrobiłem z komórką.
- A przypadkiem nie została w sypialni?
- Nie.
- To może w salonie?
- Nie mam teraz czasu na wyliczanki. Komóra jest mi potrzebna i to zaraz. Muszę zadzwonić w jednej sprawie.
- Czemu od razu z taką agresją? - Anabel odparła z oburzeniem - poszukaj jeszcze raz. Pamiętasz, co ostatnio z nią robiłeś?
- W tym sęk, że nie.
- To może po prostu puszczę ci cynka?
- Już nie trzeba.
Babu już trzymał w dłoni telefon. Zapomniał jak kładł ją blacie w stole. Przechodził tędy tyle razy, a nadal się nie mógł zorientować. Zaraz to zaczął wybierać numer, jednak połączenie było z niepowodzeniem. Ponowił próbę, ale w dalszym ciągu nic, zajęte.
- Cholera. - Mruknął pod nosem i usiadł przy stole - tak to jest, gdy dzwoni się za późno.
- A coś się dzieje? - Anabel znów postanowiła zagadać/
- Mam pewną sprawę, nie ważne.
- Jak sobie wolisz, nie chcesz to nie mów.
- Czasem mam wrażenie, że ty chcesz wszystko wiedzieć. Nie mogę mieć chociaż odrobiny swojej prywatności?
- I kto to mówi? - Dziewczyna zaśmiała się teatralnie - to ty cały czas...
- No i jak zwykle.
- Sam zacząłeś. Nie wybielaj się, bo sam się wtrącasz w wiele moich spraw. Wszystko zrozumiem, ale nie to do cholery, że zapuszczasz żurawia w nieswoje interesy.
- Hoho - Babu zaśmiał się i wstał od stołu - czyli jak zwykle ja jestem tym złym?
- Robert, skończmy ten temat. To bez sensu. Nie chcę się kłócić.
Chłopak już chciał jej wtrącić, ale się powstrzymał. Pokręcił głową, machnął ręką i wyszedł z kuchni. Bokiem wychodziły mu wszelkie dyskusje, pomówienia, kłótnie i wszelkie inne tego typu sytuacje z Anabel w roli głównej. Najchętniej wyjechałby na miesiąc, by móc odpocząć. Jednak sam też nie był bez winy, ale nie umiał tego zauważyć. Póki co, cisza przed burzą.

1 komentarz:

  1. Jeeeej ta piosenka! Jak ja ją kocham. Zawsze mi się marzyło zatańczyć do niej pierwszy taniec na ślubie. :)

    OdpowiedzUsuń