niedziela, 11 maja 2014

rozdział 55 - Reason

Joł, joł :3
Mam Wam do zaserwowania nowy rozdział. Miałam w tym tygodniu niczego nie dodawać, ale korzystając z okazji, że nie mogłam spać w nocy... macie efekty. Nie wiem, co mogłabym jeszcze dodać? To chyba wszystko, 3majcie się :)

Puzzel.

****


Słońce zaszło, miasto jedynie oświetlały latarnie. Zapadł zmrok. Miasto pobudziło się do życia. W centrum Miasta Aniołów dało się usłyszeć dobrą zabawę, zobaczyć spacerujących ludzi, też niekoniecznie trzeźwych. O tej porze jednak Los Angeles było najpiękniejsze. Uwydatniało swoje wszystkie atuty. Było niczym pudełko błyszczących ozdób. - Kiedy się zobaczymy? - Spytała Sue.
- Niedługo przylatujemy do LA. - Odparł Shannon - damy radę.
Dziewczyna delikatnie uśmiechnęła się i zmrużyła oczy. Lekko uniosła się, stając na samych palcach. Chciała dosięgnąć po raz ostatni jego ust. Za nim znów mieli się spotkać, miało minąć trochę czasu. Spędzony ze sobą cały dzień był zdecydowanie za krótki. Sue objęła dłońmi jego twarz, całując jego słodkie usta. W tym samym momencie, jego dłonie spoczywały na jej plecach. Był to czuły dotyk. Dziewczyna nie chciała, by już wylatywał, ale zdawała sobie sprawę, że on nie może sobie na to pozwolić. Teraz miało go tak po prostu zabraknąć, kiedy właśnie go odzyskała? W pewnej sekundzie oderwała się od niego, lecz stykali się nosami.
- A co z Crystal? - Spytała cicho - wiesz, nie mam ochoty, by ona...
- Załatwię to, nie martw się. - Odpowiedział jej perkusista i dał jej pstryczka w nos - to nie potrwa długo. Po za tym, nie wiem, kiedy się z nią zobaczę.
- To tym bardziej.
- Wszystko będzie dobrze.
- Mam taką nadzieję. Nie chcę się tobą dzielić. Przecież wiesz.
- Wiem, słońce.
Dziewczyna powoli powoli zaczęła się od niego odsuwać. Musiał już iść, nie zdążyłby przecież na samolot. Lekko uniosła kącik ust i założyła ręce. Spoglądała na mężczyznę z tęsknotą w oczach. Nie lubiła rozstań, zawsze kiepsko to znosiła. Tym dłużej, tym bardziej było żal. Na chwilę spuściła wzrok. On podszedł i ucałował ją w głowę. Odwrócił się i ruszył w swoją stronę. Wtedy to Sue spojrzała wyżej. Widziała tylko  jego plecy, coraz bardziej się oddalał. Najchętniej pobiegłaby za nim, skoczyła mu na barana, wycałowała i nakazała wrócić razem z nią do domu. Jednak tego nie zrobiła. Stała tak do momentu, kiedy on całkowicie zniknął z jej pola widzenia. Schowała za ucho włosy i ruszyła powoli w stronę wyjścia. Cieszyła się, że spędzili ze sobą chociaż trochę czasu. Nie myślała, że kiedykolwiek tak się stanie. Sądziła, że już niczego nie da się naprawić, odwrócić. Jednak, myliła się. Shannon przebaczył jej błędy, ona jemu, czas zagoił rany. Wszystko wróciło do normy, teraz miało być tylko lepiej. Denerwowało ją to, że on nadal był z Crystal, mimo, że nawet w pojęciu teoretycznym. Sama też była kobietą, mogła przewidzieć to, co może dziać się dalej. Nie lubiła się z modelką i żadna z nich tego nie kryła. Czyżby właśnie miała się zacząć "wojna o faceta"? Była ciekawa, co Shannon jej powie, przyzna się do zdrady? Sue nieco to bawiło, on też się okazał tym "złym". Jednak dla niej miało to korzystne efekty.
Wsiadła do samochodu i przekręciła klucze w stacyjce. Silnik zaczął działać. Dziewczyna nacisnęła na gaz, auto ruszyło. Nie mogła sama uwierzyć w to, co się dzieje. To istne szaleństwo. Zastanawiała się, kiedy wyjawi wszystko Anabel i Gabrielowi. Do tej pory przecież milczała. Chciała zobaczyć ich miny. Jednak jak na tą chwilę od środka gryzła ją tęsknota. Znów ograniczenia do internetu i telefonu? Nie zastąpi to bliskości i tej prawdziwej obecności drugiej osoby.

Drewniane schody jak zwykle skrzypiały pod jej stopami. Jednak zostało już tylko parę na krzyż. Sue chciała już być w mieszkaniu, rzucić się na łóżko i zacząć wzdychać do zdjęcia Shannona. W końcu, była już na piętrze. Zaczęła szukać w przepastnej torbie kluczy. Kiedy tylko zabrzęczały, od razu wiedziała gdzie są. Drzwi zaraz po otworzeniu popchnęła i weszła do środka. Wyciągnęła się z uśmiechem na twarzy. Zdjęła ze stóp buty i już miała iść do swojej sypialni, kiedy to ujrzała bladą smugę światła, która szła z kuchni. Dziewczyna stanęła bez ruchu unosząc brwi. Jednak zaraz jej świadomość wróciła. Pierwszą rzeczą jaka wpadła jej na myśl, było za złapanie szczotki do zamiatania, która stała na przedpokoju. Chwyciła za nią i powoli skierowała się do kuchni. Stanęła przed progiem, chowając się w kącie. Kątem oka spojrzała do kuchni, by móc określić sytuację, lecz nikogo nie widziała.
- Może nie zgasiłam przed wyjściem z domu?
Pomyślała, bagatelizując sprawę. Jednak zaraz podjęła decyzję. Weszła stanowczo do kuchni, unosząc nieco wyżej kijek od szczotki. Była gotowa na jakikolwiek obrót sprawy. Jednak zanim cokolwiek zdążyła z siebie wydusić, zrobić... Jej dłonie opadły, a twarz przybrała zupełnie inny wyraz. Sue zrobiła parę kroków przed siebie, zostawiając szczotkę gdzieś przy wejściu.
- Anabel? - Spytała ze zdziwieniem w głosie - co ty tu robisz?
- Przepraszam, że zadzwoniłam, ale działałam impulsem. - Odpowiedziała przyjaciółka, która siedziała przy stole - mam jeszcze swoje klucze, więc weszłam.
- No to widzę, że jesteś, ale czy coś się stało?
- Mhm.
- Okey, dobra... czekaj. - Sue zaczęła się miotać po kuchni - będzie pewnie trzeba wypić coś mocniejszego.
- Pamiętaj, że w moim stanie to kiepski pomysł.
- Dobra, dziś musimy sobie jednak odpuścić.
- Ja mam herbatę, spokojnie. Sobie zrób.
Sue pokiwała głową i wstawiła wodę. Zdążyła się połapać, że coś faktycznie się stało. Jeżeli Anabel przyjeżdżała do niej w nocy, jeszcze bez zapowiedzi, święciła się długa relacja zdarzeń. Niebieskowłosa zalała herbatę i wraz z kubkiem zasiadła do stołu. Pytająco spojrzała na przyjaciółkę, obwijając dookoła palca sznurek od torebki.
- Pokłóciłam się z Babu. - Powiedziała cicho Anabel - i to dosyć mocno.
- Nie trudno się domyślić. - Odpowiedziała pod nosem Sue - ale o co konkretnie?
- Właściwie to o wszystko.
- Wiesz, że zawsze u mnie znajdziesz miejsce. W końcu, w połowie jest to też twoje mieszkanie. Ja zawsze będę ci pomagać jak tylko mogę, ale... czemu, aż tak to się potoczyło?
- Zaczęło się właściwie od byle czego. - Mówiła Anabel - tak jak zwykle, sprzeczka z bzdetu.
- Czyli?
- Tym razem od tego, że Robert chciał wieczorem wyjść do kolegi.
- Hmm, ciekawie. Ale mów dalej...
- Ja mu powiedziałam, że chciałabym by został ze mną w domu, bo ostatnio dosyć często zostaję sama. Wraca w połowie nocy, albo nad ranem. Przecież też ma prawo do swojego życia, ale tak jest notorycznie. Ilekroć proszę go, aby poświęcił mi więcej czasu to się oburza. Wspomniałam mu to i wtedy zaczął się wypierać, ale zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Od słowa do słowa, od tematu do tematu. Sama wiesz, o co mi chodzi. Było coraz gorzej. Już się nie opanowywałam, on też. Padło parę ostrzejszych słów, zabolało.
- A on w końcu wyszedł? - Sue cały czas patrzyła na przyjaciółkę.
- Nie, został. Kłóciliśmy się. Też zrobił mi o to wyrzut, że musiał wystawić kumpla. Jak zwykle wszystko jest z mojej winy.
- Co było dalej?
- Zaczęliśmy sobie wszystko wyliczać, granice były prawie zatarte. Ja i on nie niczego nie kryliśmy. Przeszło wiele słów, ale pod koniec kłótni było najgorzej. Było chyba wszystko. Wprost mówiliśmy, co o sobie sądzimy. Jednak kiedy, kiedy...
- Kiedy co? - Sue podparła podbródek dłonią.
- Zeszło się na temat ciąży. Wiem, że to było pod naciskiem emocji i... ale mimo wszystko, nic takiego nie powinno się stać. Robert powiedział, że gdyby nie dziecko, pewnie już nie bylibyśmy ze sobą. Ja mu przytaknęłam. Wyszło na to, że żałujemy tego, co się stało, najlepiej było pomyśleć w czas. Później padły wyzwiska, też się zbytnio nie ograniczaliśmy. Ogólnie wyszło na to, że nie wiadomo, po co jesteśmy razem. Może faktycznie tak jest? Może zwyczajnie nie pasujemy do siebie, co?
Anabel spuściła wzrok, zaczęła mocnej ściskać kubek. Po jej policzku popłynęła mała łza, która zaraz skapnęła z jej brody. Sue cicho westchnęła i pokręciła głową. Wiedziała, że przyjaciółka pominęła parę ważniejszych kwestii, ale nie chciała na nią naciskać. Już wystarczająco była zestresowana, a w jej stanie było to wręcz niedozwolone. Nie wiedziała, co ma jej powiedzieć, doradzić. Patrzyła na nią z nieporadnością.
- Sądzę, że teraz obydwoje musicie zostać sami i przemyśleć to wszystko. - W końcu powiedziała Sue - na razie wszystkie emocje muszą opaść, nie myślicie zdrowo. Jakaś przerwa dobrze wam zrobi. Przecież wszystko stało się tak nagle, może podjęliście zbyt pochopne i szybkie decyzje? Rozumiem, że ciąża, że to są kruche sprawy, ale tutaj krzywda ci się nie działa. Mogłaś zostać.
- I żałuję, że tego nie zrobiłam. - Anabel podniosła głowę - ale może tak musiało być?
- Nawet tak nie mów. - Sue wstała i usiadła obok dziewczyny - przecież wiem, że go kochasz. On ciebie też, to widać. Jednak sądzę, że podejmowanie nagłych decyzji wiąże się z jakimś ryzykiem, tak jak cała reszta. Wprowadzając się do niego mogłaś się liczyć z tym, że będzie inaczej, będą sprzeczki.
- I co mi po tym? Myślisz, że się nad tym wcześniej zastanawiałam?
- Powinnaś.
- Poszłam za ciosem i nie myślałam, że...
- Dobra, nie ważne. - Sue przerwała jej w pół zdania - teraz liczy się teraz. Ja myślę, że się nie zrozumieliście w paru kwestiach. Nie wiem jak to wygląda, bo ja nigdy się nie decydowałam na mieszkanie z chłopakiem, ale... wymaga to pewnych wyrzeczeń. Musicie sobie ustalić parę rzeczy, pójść na kompromisy, rozwiązać jakoś te wszelkie dylematy.
- Zabawne. - Anabel prychnęła ironią - fajnie to wygląda, gdy o tym mówisz, ale zrobić trudniej. To prawie nie wykonalne.
- Ale się da. Teraz zostań u mnie na jakiś czas. Kiedy ty i Babu będziecie w stanie już normalnie porozmawiać to...
- Dobrze, że wzięłam więcej rzeczy. - Anabel wskazała palcem na dużą torbę stojącą przy ścianie -ubezpieczyłam się na jakiś tydzień.
Sue posłała jej blady uśmiech, po czym wyciągnęła w jej stronę ręce, by móc ją przytulić. Zaraz to poczuła pod swoim ciałem zaokrąglony brzuszek przyjaciółki. Podparła się brodą o jej ramię i zamknęła oczy, szepcząc do jej ucha:
- Będzie dobrze, jeszcze zobaczysz. Pamiętasz jak kiedyś ty tak do mnie mówiłaś?
Sue poczuła jak Anabel skinęła głową. Zaraz to odsunęła się od niej parę centymetrów i ponownie na jej twarzy zagościł uśmiech. Pocałowała czoło blondynki i podniosła się z krzesła. Dopiła herbatę i odstawiła pusty kubek na blat. Dłonie położyła na swoich biodrach i rozejrzała się po kuchni.
- Pójdę pościelić ci łóżko. - Powiedziała wychodząc z kuchni - chyba, że wolisz spać ze mną?
- Ta druga bramka. - Odpowiedziała Anabel.

Sue siedziała w łóżku, podpierając się plecami o poduszki. Na jej kolanach spoczywał laptop. Dziewczyna spojrzała w stronę swojej przyjaciółki, która obok już spała. Delikatnie dłonią zgarnęła z jej oczy kosmyki włosów i wróciła wzrokiem do jasnego ekranu. Miała nadzieję, że Shannon odbierze jej połączenie. Jednak nadal nic.
- Cholera. - Mruknęła dziewczyna - trudno. Jutro może się uda.
Spróbowała ostatni raz, jednak bez zmian. Wyłączyła i zamknęła laptopa, położyła go koło łóżka. Dłonie położyła na brzuchu i spojrzała w sufit. Tęskniła za nim, miała nadzieję, że on czuł to samo. Jednak to zaczęło schodzić na tylny plan. Nadal ważne, lecz teraz musiała pomóc Anabel. Sytuacja wyglądała naprawdę kiepsko. Co było najgorsze w tym wszystkim, Sue nie wiedziała co ma zrobić. Przeszło jej przez myśl, by zadzwonić do Roberta, ale zapewne niewiele by to zmieniło. Było za wcześnie na taki krok. Dziewczyna przekręciła się na bok i schowała dłonie pod poduszkę. Musiała iść spać, budzik był już nastawiony.

Do apartamentu wpadało słoneczne, jasne i poranne światło. Raziło w oczy. Shannon zasłonił okna ciemnymi zasłonami i chwiejnym krokiem podszedł do łóżka. Rzucił się na nie, lekko odbijając się od materaca. Nienawidził zmiany strefy czasowej, strasznie męczyła. Twarzą tonął w poduszkach. Dłonie rozłożył na boki i zamknął oczy. Chciał się wyspać, za parę godzin musiał się obudzić. Miał nadzieję, że Jared go zrozumie. Wieczorem przygotowania do następnego koncertu. Czasem miał już tego dosyć, mimo tego, że sprawiało mu to ogromną frajdę i satysfakcję. Przecież był tylko człowiekiem. Jego wydawało się cięższe, mięśnie się rozluźniało, opadał z sił. Musiał się liczyć, że kiedy wstanie wszyscy będą go wypytywali o wizytę w LA. Nie miał nic przeciwko temu, ale teraz marzył tylko o śnie.


Sue mocnym szarpnięciem odsłoniła okno, a do pokoju wpadło światło. Do jej uszu doszedł długi pomruk niezadowolenia. Dziewczyna spojrzała przez ramię. Anabel zaczęła się wygrzebywać spod kołdry, łapiąc się za głowę, na której włosy żyły własnym życiem.
- Dzień dobry. - Powiedziała rześko Sue - śniadanie ci zrobiłam, jest na stole w kuchni.
- Która godzina? - Spytała ochrypłym głosem przyjaciółka.
- Trochę po 8.20. Zaraz wychodzę do pracy.
- A nie mogłaś dać mi spać?
- Nie, wstawaj.
- Jesteś gorsza, niż ten koszmar, który miałam w nocy.
- Chodź do kuchni.
Sue puściła komentarz Anabel mimo uszu. Uśmiechnęła się szeroko i wyszła z sypialni. Stwierdziła, że nie ma co się denerwować. Dziś humor jej dopisywał, mimo tego, co wczoraj się stało u Anabel. Chciała chociaż w jakiejś części zarazić ją czymś pozytywnym. Wiedziała, że poranna pobudka nie była dobrym wstępem, ale się nie poddawała. Dziewczyna stanęła przy oknie w kuchni, dopijając powoli kawę. Usłyszała szuranie swojej przyjaciółki, to jak odsuwa krzesło i siada.
- Jedz, jedz. - Powiedziała Sue - jakbyś chciała jeszcze soku to jest w lodówce.
- Dobrze mamo. - Odpowiedziała jej zaspana Anabel - tylko się nie denerwuj.
- Złotko, dziś nie mam zamiaru, ani ochoty.
Sue założyła na nogi buty, górę nakryła dużym swetrem, torebkę zawiesiła na ramieniu i złapała za klucze. Spojrzała ostatni raz na przyjaciółkę i rzucając jej "cześć", wyszła z mieszkania.
                        Biurko pochłaniała masa teczek, kartek i pustych papierków po cukierkach. Sue przeżuwała właśnie kolejną kostkę czekolady. Tego dnia miała ogromną ochotę na coś słodkiego. Cieszyła się, że akurat nie było w redakcji szefowej. Na widok tego bałaganu, padałby już od progu. Dziewczyna odrzuciła puste opakowanie gdzieś na bok. Z resztą, kolejne.
- Jak Shannon wróci to mnie nie pozna. - Pomyślała z rozbawieniem - będę tak utuczona, że nawet w przejściu się nie zmieszczę.
Wzroku nadal nie odrywała od swojego laptopa. Miała przed sobą jeszcze trochę pracy. Musiała przejść się jeszcze w parę miejsc, dopatrzeć iluś szczegółów. Podparła się łokciem o biurko i ponownie zaczęła się rozglądać po pokoju. Teraz chciało się jej pić.
- Paranoja, Sue... uspokój się.
Pomyślała i pokręciła głową. Pokręciła ramionami, by rozluźnić spięte mięśni. Znów coś oderwało ją od pracy. Telefon, który leżał na biurku, zaczął nerwowo wibrować. Niebieskowłosa uniosła brwi i sięgnęła po komórkę. Na jej ekranie pojawiło się hasło: "AGENTKA". Pokręciła głową i nacisnęła na zieloną słuchawkę.
- Sue, jak dobrze, że odebrałaś! Ile razy można do ciebie wydzwaniać? Nie rób tak więcej!
Powiedziała kobieta, za nim Sue zdążyła wydusić z siebie chociaż słowo.
- Co się dzieje? - Spytała dziewczyna, kręcąc się fotelem - wybacz, ale ostatnio miałam urwanie głowy.
- Trzeba coś zmienić, nie sądzisz?
- Co masz na myśli?
- Trzeba się za ciebie wziąć. Kiedy do ciebie dotrze gdzie pracujesz, co robisz i jaką jesteś postacią?
- Super gwiazdą to nie jestem
- Sue! - Kobieta była stanowcza i nieco zdenerwowana - trzeba się zająć paroma rzeczami. Będziesz miała parę spotkań, a po za tym czemu nie odpowiadasz na wszelkie zaproszenia?
- Nie otwierałam skrzynki.
- A rachunki jak płacisz? Nie ważne, trzeba się tobą zająć. To nie jest jakaś tam zabawa!
- Co konkretnie?
- Jutro wpadnę do ciebie wieczorem. Jeszcze się dogadamy, co do godziny. A właśnie, dzwonił do mnie Terry Richardson. Wspominał, że też nie mógł się do ciebie dodzwonić.
- Fakt, miałam parę nieodebranych połączeń. - Sue przygryzła wargi - a skąd ma twój numer?
- Słonko, jestem twoją agentką.
- No tak.
- Nie wydurniaj się! Jutro się widzimy.
Sue już otwierała usta, by coś dopowiedzieć, ale usłyszała w telefonie tylko głuchy sygnał. Odrzuciła go na biurko i odwróciła się w stronę laptopa. Domyślała się, o co może chodzić jej agentce. Faktycznie, ostatnio była po za światem. Pochłonęła ją praca, rozmysły o minionych dniach i wiele innych. Może było w tym trochę racji. Miała tylko nadzieję, że nie będzie miała kazania o zmianie koloru włosów. To było najgorsze. W końcu to jej znak rozpoznawczy.

Shannon chodził w jedną i drugą stronę. W dłoniach miał pałeczki i grał na "niewidzialnej perkusji". Kątem oka czasem zerkał na to, co się działo na około niego. Każdy był zajęty sobą, ostatecznymi poprawkami przed wyjściem na scenę. Perkusista w końcu się zatrzymał i włożył pałeczki do tylnej kieszeni dresów. Ręką oparł się o ścianę i zamknął oczy. Jego ciało pulsowało, emocje skakały. Impulsywnie zaczął potupywać stopą.
- Wszystko dobrze?
Shannon otworzył oczy i zobaczył stojącego naprzeciwko niego Tomo. Mężczyzna pokiwał głową, nic nie mówiąc. Jednak jego przyjaciel nie chciał dać za wygraną i zadał kolejne pytanie:
- Może to nie jest miejsce i czas, ale jak poszło ci z Sue?
- Wszystko dobrze. - W końcu dopowiedział perkusista - wróciliśmy do siebie.
- To świetnie. Wiesz jaki miałem do tego stosunek na samym początku, ale teraz wam kibicuję. Sądzę, że dobrze się dobraliście. Macie moje błogosławieństwo.
- Dzięki, królowo Chorwacji.
- Nie ma sprawy. - Tomo parsknął śmiechem - a co z Crystal?
- Mówisz poważnie? Teraz mamy o tym gadać?
- Dobra, masz rację. Ale chociaż mi powiedz, powiesz jej prawdę?
- Jeszcze nie wiem? Nawet gdyby, sądzisz, że się nie dowie? Jaki miałbym podać jej inny powód?
- A ja wiem?
- Porozmawiamy po koncercie.

Anabel siedziała w pokoju dziennym przełączając pilotem kanały. Nic było nic wartego zawieszenia oka. Dziewczyna ciężko westchnęła i złapała się za brzuszek. Na myśl, że teraz będzie jeszcze większy, przerażała się. Ciąża nie była chorobą, lecz potrafiła wykańczać kobietę, bez dwóch zdań. Blondynka ułożyła głowę na poduszkach wlepiając swój wzrok w ekran. Jej komórka nadal milczała. Babu nie dzwonił, ona też nie zamierzała. Nie chciała się z nim kłócić, ale jednak było to nieuniknione. Teraz nie wiedziała, co ma robić. Nie wiedziała, co on czuł, lecz ona była w kompletniej kropce. Miała nadzieję, że słowa Sue "wszystko będzie dobrze, zobaczysz", sprawdzą się.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz