sobota, 11 stycznia 2014

rozdział 28 - I'm gonna be alright

Hejo :)
Piszę w nocy, jest godzina...eee, późna :3 Post oczywiście opublikowany w ciągu dnia. Zarywam dziś nockę. Mam do zrobienia 3 prace z info, no i jeszcze do przeczytania Bogu Rodzica i Hioba. Pozdrawiam serdecznie, a jutro babka od polskiego mnie pyta, jupi ^^ Tak, wiem, wiem... jutro jest sobota i kto normalny w weekendy chodzi do szkoły? Wiem, nie jestem normalna, ale to z winy cudownej dyrekcji <3 A ja co robię? Piszę notkę :) Trzymajcie za mnie kciuki.

Tosiak vel. Puzzel :3
- Dobrego weekendu kochani, nie pijcie za dużo.
Wbrew pozorom, poniedziałek szybko przychodzi ^^

*******

Sue siedziała w kuchni i powoli sączyła kawę. Nic nie mówiła, nawet nie miała dobrego tematu do nawinięcia. Trzymała w dłoni papierosa, którym po raz się zaciągała i wypuszczała z ust szary dym. Spoglądała na Anabel, która krzątała się po kuchni, a raz to na Shannona, który coś dzióbał w swoim ultra nowoczesnym laptopie Apple. Dziewczyna przewróciła oczami. Była bez życia, ale to od dłuższego czasu. Najchętniej to leżałaby tylko w łóżku, nakryta kołdrą i ukrywała się przed całym światem. Zasłoniłaby okna, stworzyła egipskie ciemności, telefon i laptop poza zasięgiem. Tak przez tydzień, dwa, miesiąc, a nawet rok. Chociaż? Przydałby się jeszcze jakiś kaloryfer, najlepiej żywy. Ale pomysł z wylądowaniem w łóżku, np. z Shannonem, był kiepskim rozwiązaniem. Odpadł na wstępie. Niech będzie już zimno.
- Co tak nic nie mówisz? - nagle powiedziała Anabel, przerywając zamyślenie Sue - normalnie twarz ci się nie zamyka. Chora jesteś?
- Taak - malarka rytmicznie pokiwała głową - na głowę.
- A to kochanie każdy wie. Nie musisz tego powtarzać.
Shannon spojrzał znad swojego laptopa. Popatrzył na przyjaciółki i parsknął śmiechem. W końcu wstał od stołu i podszedł do blatu, by zrobić sobie kolejną kawę. Sue wbiła wzrok w podłogę, była brudna. Niby można wziąć mopa i zrobić porządek, ale po co? Telefon zabrzęczał na stole. Dziewczyna uniosła wzrok i sięgnęła po swoją komórkę.
- Widzimy się dziś? - był to sms od Kristen.
- Nie ma problemu - zaczęła odpisywać - o której i gdzie?
- Co powiesz na jakąś knajpkę? Mam dla Ciebie propozycje.
- No dobrze, w takim razie... która knajpka?
Sue odłożyła telefon i spojrzała na swoich przyjaciół. Uśmiechnęła się sama do siebie i wstała. Shannon i Anabel wymienili spojrzenia, ale żadne z nich, nic nie powiedziało. Sue weszła do swojej sypialni i zaczęła odkopywać swoją szafę. Bałagan był poezją. Wyciągnęła luźną bluzkę, jakieś czyste legginsy. Problem był z skarpetkami, ale to chyba norma.
- Gdzieś idziesz?
Sue usłyszała za swoimi plecami głos Shannona. Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę, który przysiadł na jej łóżku. Dziewczyna wróciła do swoich ubrań, odpowiadając:
- Tak, mamo. Wychodzę. A teraz pozwól, ale chcę się ubrać.
- To się ubieraj - Shann lekko się uśmiechnął - nikt ci nie broni.
- Out! Drzwi są tam, mam cię zaprowadzić, czy trafisz sam?
- Nie znasz się na żartach.
Perkusista wstał. Podszedł do dziewczyny. Po raz kolejny na jego twarzy zagościł uśmiech. Pokręcił głową i lekko musnął dłonią plecy dziewczyny. Parę chwil i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi. Sue zaraz zaczęła się ubierać. Gdy tylko założyła bluzkę, podeszła do lustra, by móc się umalować. Doprawdy, te sińce pod oczami były okropne, a zamalować je... wyczyn! Ale dla malarki, cóż, powinna dać sobie z tym wyzwaniem radę.

Sue weszła do niewielkiej knajpki w centrum. Zaczęła się rozglądać. Przy jednym ze stolików siedziała Kristen, zauważyła ją. Pomachała do niej, dając znać, by przyszła. Sue zajęła wolne krzesło i posłała kobiecie szeroki uśmiech.
- I jak? Wszystko dobrze? - spytała Kristen - cieszę się, że dałaś radę.
- Tak, tak - Sue powiesiła torbę na oparciu krzesła - jestem od wczoraj bogiem.
- W to nie wątpię. Z resztą, wczoraj pisałyśmy. Będzie dobrze. Słuchaj, właściwie to...
Wtem podszedł kelner. Obydwie z pań zamówiły, to na co miały ochotę. Zaraz zamówienie już stało na stoliku.
- Tak więc... - mówiła Kristen - chciałam się z tobą zobaczyć w pewnej sprawie.
- Słucham - odparła Sue.
- Twoja kariera może zakwitnąć. Już jesteś rozpoznawalna wśród środowiska. Wiem, że pracujesz z jakimś zespołem w reklamie, ale czy to ci wystarcza?
- Czy ja wiem? Na początek dobre i to. Sądzę, że dobrze wybrałam. Zarabiam przyzwoicie, atmosfera jest super, bardzo lubię całą ekipę, nie narzekam. No, ale to też nie jest do końca to, czego oczekuję. Na tym świat się nie kończy.
- Otóż, chcę ci złożyć propozycję. Miałaś już swój pierwszy wernisaż, opinie były pozytywne. Zrobiłaś dobre wrażenie. Twoje obrazy wiszą już w jednej z galerii, ale... czy oczekujesz czegoś więcej?
- No tak, to oczywiste.
- Wiem, głupie pytanie - Kristen pokręciła głową - nie będę obwijać w bawełnę. Chcę ci zaproponować współpracę. Co ty na to?
- O rany, ale jak miałoby to wyglądać?
- Chciałabym zrobić ci kolejny wernisaż, jeden to bardzo mało. Ale zdążysz się rozkręcić, spokojnie. Musisz zrobić parę prac, ale takich bardzo dobrych. U mnie w galerii są miejsca na twoje obrazy i sądzę, że sporo osób będzie chciało je zobaczyć. Może też wprowadzę cię nieco w towarzystwo.
- Rany! Nie wierzę - Sue prawie się śmiała z radości - to cudownie! Ale... ale nie wiem czy chcę coś robić po znajomości. Wolałabym na to sama zapracować.
- I tak się stało, zapracowałaś. A to taka drobna przysługa.
- Fakt, byłabym głupia, gdybym nie skorzystała.
- To zgadzasz się?
- Pewnie.

Shannon siedział na balkonie. Rozmawiał przez telefon z Jaredem. Co jakiś czas zabierał słuchawkę od ucha, brat okropnie skrzeczał.
- To jak, stary? Wracamy do trasy, bo to zaszło za daleko. Rozkład jazdy ten sam. Tylko teraz będzie trzeba ściągnąć Emmę. Jeszcze dziś zadzwonię, przyleci z tobą. Sue i Anabel sobie poradzą, Matka Teresa się z ciebie zrobiła - mówił Jared - w nocy masz wylot z LA. Wszytko już masz zaklepane. Wyślę ci informacje później. Teraz zaczynaj się pakować.
- No dobrze. To już nie są żarty. Też jestem za to odpowiedzialny, ale znasz sytuację - odpowiedział Shannon i oparł nogi o stolik - dziewczyny dadzą sobie radę. Pewnie Sue niedługo do nas doleci, jak tylko Anabel się do reszty wykuruje.
- No właśnie, dobrze mówisz. Ale ogólnie, poprawiło się?
- Tak, wszystko wraca do normy. Są już w zgodzie, Anabel dochodzi do siebie, Babu cały czas jest z nami, ogólnie wszystko gra.
- No dobrze. Nie zawracam ci już głowy. Wracaj.
- Na razie!

Sue wbiegła do mieszkania cała uradowana. Weszła do salonu, gdzie czekali na nią Anabel, Shannon.
- A Babu to w ogóle się tutaj dziś pojawił? - zaczęła malarka - nie widziałam go dziś.
- Tak - przyjaciółka dziewczyny pokiwała głową - był, dopiero co wyszedł.
- Ach, będę miała kolejny wernisaż! Kristen zaproponowała mi pewnego rodzaju współpracę to się zgodziłam. Super, co nie?
- Dziś w nocy wracam do chłopaków - wciął się Shannon - Jared już mi zarezerwował bilet na samolot. Robert na razie zostaje, ale zabieram ze sobą Emmę.
Sue usiadła na fotelu, nie spuszczając muzyka z oczu. W tym momencie poczuła, że znów będzie źle, Shann miał ją opuścić. Było jej przykro, ale miała wyrzuty sumienia. W końcu z jej powodu, zrezygnował z planów zespołu. Dziewczyna leciutko się uśmiechnęła:
- No dobrze... Nie możemy ci cały czas z Anabel siedzieć na głowie. Jesteście w trasie.
- Przepraszam - odparł Shann - ale obowiązki wyzywają.
- My sobie poradzimy tutaj. Jak wspomniałeś, zostaje w LA Robert, więc nie będziemy same. Ty zajmij się swoim bębnieniem. I tak zrobiłeś dla mnie, dla nas sporo...
- Nie żałuję.
Sue zmarkotniała. Ten dobry humor, który dopiero biała, gdzieś uciekł. Najchętniej przywiązała by perkusistę do kaloryfera i nie pozwalała się nigdzie ruszać, ale ta opcja odpadała. Nie chciała, by wyjeżdżał, zostawiał ją. Wiedziała, że sobie poradzi, spokojnie. Było to nieco samolubne, ale kwestia była taka, że nie chciała go tracić. W końcu nikt nie powiedział, kiedy się znów zobaczą.
- Mam pomysł! - nagle zaczęła mówić Sue - zaprosimy Emmę, Babu na bank przyjdzie i zrobimy sobie taką mini kolację. Co wy na to?
- Też o tym pomyślałam - Anabel klasnęła w dłonie - coś w lodówce mamy to nie trzeba lecieć do sklepu. Ewentualnie coś zamówimy. Trzeba dzwonić po Emmę.
- Ale czy się zgodzi? Ostatnio ma podły humor.
- To go poprawimy. Nawet jak się nie zgodzi to i tak ma z nami być. Koniec kropka. Właściwie, dobra, dzwonię zaraz do niej. O której ma być? 20?
- Może być. Do tego czasu zdążymy coś zrobić do jedzenia. Niech weźmie ze sobą swoje bagaże to od razu stąd pojedzie z Shannem na lotnisko.
- Dobra, już idę dzwonić.
Anabel ruszyła do swojego pokoju, w którym miała swoją komórkę. Sue wpatrywała się w Shannona. W końcu przesiadła się na sofę, gdzie właśnie siedział. Dziewczyna nie myśląc nad niczym, położyła głowę na ramieniu perkusisty i lekko go objęła. Chciała teraz z nim tak po prostu pomilczeć, zanim rozstanie się z nim na nieokreślony czas. Takie ostatnie chwile.

W mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Anabel pobiegła na korytarz, ślizgając się w swoich puchatych, różowych skarpetkach.
- To Emma?
Spytał głośno Shannon. Jednak zamiast odpowiedzi słownej, ujrzał naprzeciw siebie asystentkę swojego barta. Podszedł do niej i uściskał na powitanie. Kobieta uśmiechnęła się, ale było widać, że nie było to do końca szczere. Była zmęczona, było to ewidentnie widać. Tak, jakby nie spała przez tydzień. Mimo tego, zgodziła się przyjść.
- Mamy same pyszności na stole! - Zawołał Robert - wyżerka pierwsza klasa. Ale roboty było sporo.
- No widzę właśnie - Emma weszła dalej do kuchni - rozumiem, że sugerujecie, że w samolotach mają kiepskie jedzenie?
- Zdarza się...
Wszyscy usiedli przy przyszykowanym stole. Wszędzie unosił się zapach spaghetti, wymieszany z kojącymi przyprawami i lekką nutką słodkości. Oczywiście wszystko można by długo wymieniać.  Każdy miał w kieliszku wino, przed sobą talerz i sztućce.Wieczór zaczął się dobrze. Gdzieś w tle gała muzyka, toczyły się rozmowy, każdy żartował, nawet Emmie powrócił dobry humor. Inną opcją było to, że jest dobrą aktorką.
Później przyszedł czas, by się rozruszać. Wszyscy byli w salonie. Tylko Sue siedziała na balkonie i paliła papierosa. Leżak nie był już taki miękki, papieros maił zły tytoń, wino było kiepskie, wszystko smakowało beznadziejnie. Ten głupi samolot z LA, po co on miał tam przylatywać? Po to by zabrać kogoś, kogo się właśnie najbardziej potrzebowało? Dziewczyna była głucha na rozmowy i hałasy, które dochodziły z mieszkania. Wpatrywała się w dal, niebo nie miało gwiazd. Tylko parę na krzyż, tak tak... noc też była do dupy. Nieubłaganie zbliżała się godzina 2.00. Godzina, o której Shannon i Emma, zwłaszcza ON, mieli opuścić słoneczną Kalifornię. Malarka czuła jak do jej oczy napływają łzy, w końcu zaczynają kapać z jej brody. Nieustannie je ścierała rękawem koszulki. Nie wiedziała czemu tak się dzieje, ale czuła, że właśnie coś traci. Wiadomo, że nie na wieczność, ale nawet ten tydzień, dwa, były jak nieskończoność.
- Co się dzieje?
Sue nagle usłyszała głos Emmy. Kobieta oparła się o barierkę balkonu, bacznie przyglądając się dziewczynie. Ta tylko pokręciła głową. W końcu odpowiedziała:
- Szkoda, że wylatujecie. Ale wiadome było, że w końcu tak się stanie.
- Sue, niedługo do nas przybędziesz i wszystko wróci do normy.
- Emma, mogę cię o coś spytać?
- Jane, śmiało.
- Ty naprawdę kochasz Jareda?
- Tak - Emma była nieco zmieszana - to jest szczere. Nie wiem, co teraz będzie jak się znów z nim zobaczę. Boję się, ale... zastanawiałam się, czy nie zrezygnować ze współpracy, ale to juz tyle lat. Odrzuciłam ten pomysł, żałowałabym i to bardzo długo. Muszę dać radę.
- Wiem, że... - Sue poczuła jak po jej policzkach spływają łzy - ja i Jared...
- Tak wiem - Emma pokiwała głową - wszystko wiem. Nie wiedziałaś przecież o niczym. Nie mogę mieć do ciebie o to pretensji.
- Ale to dla mnie była czysta zabawa. Nie chcę, żebyś widziała we mnie wroga.
- Sue...
Emma podeszła do dziewczyny i mocno ją przytuliła.

Nadeszła ta najgorsza godzina, której Sue nienawidziła. Właśnie musiała zostać w LA, kiedy to Shannon wyjeżdżał. Też było jej szkoda Emmy, w końcu ona też nie miała łatwo. Dziewczyna chciała z nimi jechać na lotnisko, ale perkusista nie pozwolił. Wszyscy stali przed budynkiem. Taksówka już czekała. Młoda malarka czuła jak zaczyna się rozklejać. Przytuliła Emmę i pocałowała w głowę. Uśmiechnęła się do niej szczerze, po czym podeszła do Shannona. Uścisnęła go najmocniej jak umiała, on też ją objął. To było trudne dla niej. Tak bardzo chciała, by został. Rzadko kiedy się tak mocno przywiązywała do kogoś, po niedługim czasie. Z jej oczy popłynęły łzy. Mężczyzna lekko się od niej odsunął i dłonią starł jej mokrą twarz. Uśmiechnął się po raz ostatni, ucałował w policzek i wsiadł do taksówki.

3 komentarze:

  1. Niech ona już do nich dojedzie *.* jestem mega niecierpliwa, mimo wszystko #teamjared :D
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojj też jestem #teamJared mam nadzieję że to oni będą razem :D ale zobaczymy co w następnym napisalas XD OSTATNIO TAK PRZYPADKOWO ZNALAZLAM TWOJEGO BLOGA :3 JEST CUDOWNY JSHZHSI ♥

    OdpowiedzUsuń