poniedziałek, 30 grudnia 2013

rozdział 22 -Black Flies

1. Notkę zaczęłam pisać po 3 w nocy (tak bardzo ja). Natchnieniem dla niej były ciasteczka z ciasta francuskiego, które robiła moja matula. Pozdrawiam Cie mamo <3 (pustą miskę po ciastkach też :3).
2. Nadrabiam sprawę z tymi blogami. I nawet powiem, że całkiem przypadkiem wpadłam na parę ciekawych. 
3. Piszę przeddzień Sylwestra. Mam jeszcze masakryczną ilość roboty do odwalenia, bo robię prywatkę. Następną notkę pewnie zobaczycie po okresie ok. 3 dni, może i 2, ale nie obiecuję. Będę kurowała Sylwestrowego kaca, przepraszam :3 No, ale tak czy siak, chcę Wam życzyć udanego rozpoczęcia Nowego Roku. Dobrej imprezy, "spełnienia noworocznych postanowień" (wszyscy wiemy jak to wygląda), dobrego kaczora zabójcy nad ranem (wszyscy wiedzą, o czym mówię - tak myślę), udanego 2014 r., dobra, wszystkiego, co tam chcecie :) 
 Bawcie się dobrze, 
Tosiak <3

#MARShugs

***************

Jared siedział u siebie w apartamencie. Shannon wcześniej do niego wpadł. Gdy tylko powiedział, że Sue w końcu odebrała, nieco się uspokoił. Jednak słysząc nowinę, że jego starszy brat wybiera się do LA, niekoniecznie był taki zadowolony. Ostatecznie i tak nie mógł go przed niczym powstrzymać. Z jednej strony nawet ulżyło mu, bo przynajmniej ktoś będzie miał oko na Sue. Ale z drugiej, tworzyło się lekkie zamieszanie.
Słońce dawno się już schowało. Niebo przybrało ciemną barwę, pojawiły się drobne gwiazdy, które były porozrzucane po granatowej przestrzeni. Jared nadal siedział u siebie. Zastanawiał się, co będzie dalej. Shannon uspokoił go już co do Sue, ale pozostawała jeszcze jedna sprawa, nazywała się ona "Emma". Muzyk nie wiedział kompletnie co ma robić. Był w kropce. Nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciółka i przy okazji asystentka, wyznała mu takie uczucia. Nie miał pojęcia jak z nią teraz miał rozmawiać, zachowywać się. Z taką świadomością, wszystko jest już trudniejsze i z większym dystansem. Jared jednak nie chciał tracić jej, tego bał się najbardziej. W końcu nastała noc.

Nad LA zawisły ciemne chmury, zbierało się na deszcz, ale żaden byle jaki. Powoli zaczynało kropić. Sue wyglądała przez szpitalne okno, po którym spływały dosyć spore krople. Dziewczyna czekała na jakikolwiek znak od Shannona, ale nadal nic. Powiedział, że jak będzie już w Stanach to zadzwoni, napisze. Ale nadal była cisza. Najwidoczniej jeszcze nie dotarł. Też przypomniała sobie, że istnieje coś takiego jak strefa czasowa. Co chwilę spoglądała na ekran swojej komórki, by móc zobaczyć, która godzina. Można było powiedzieć, że był już wieczór. 

Shannon w końcu doleciał. Już przestał działać zgodnie ze strefami czasowymi. Tyle godzin w locie, to było okropne. Przez cały ten czas siedział jak na szpilkach. Chciał jak najszybciej zobaczyć się z Sue. Zaraz złapał jakąś wolną taksówkę, ale za nim wsiadł, dał znać kierowcy, że jeszcze musi zadzwonić. Cisza, sygnał był, ale nikt nie odbierał. W końcu.
- Tak? - usłyszał głos Sue.
- Już myślałem, że znów będę musiał dzwonić do ciebie trylion razy, za nim odbierzesz - Shann przewrócił wymownie oczami - jestem już w LA. Chciałem być jak najszybciej, ale wiesz, że podróż sporo zajmuje. Teraz skoczę do siebie do domu, by zostawić bagaże, a później jadę do ciebie.
- No dobrze, dobrze - odparła przygłuszona Sue - zapamiętasz adres szpitala? Czy wysłać wiadomość?
- Zapamiętam.
Rozmowa została zakończona. Shannon wsiadł do taksówki i wedle jego wskazówek, taksówkarz dowiózł go pod dom. Teraz muzyk musiał się śpieszyć. Nie mógł dłużej znieść tej niewiedzy. Taka rozmowa przez telefon nie dawała dużo. Perkusista wtoczył do domu swoje bagaże i odetchnął. To wszystko dosyć sporo ważyło. Jednak długo nie zastanawiając się nad kolejnym działaniem, złapał za kluczyki od samochodu i ruszył do garażu. Adres szpitala był mu znany, zdarzało się sporadycznie, że nawet tam bywał. Teraz miał tylko nadzieję, że będzie w miarę luźno na ulicach.
Zaparkował samochód na parkingu przez szpitalem. Przez całą drogę rozmyślał, co dalej. Żeby przylecieć do LA, musiał wszystkim naściemniać. Przecież oczywiste było, że gdyby powiedział prawdę,  zaraz każdy popadłby w panikę i chciał lecieć razem z nim. Jednak chcąc tego uniknąć zastosował kłamstwa. Co prawda, logiczne było, że wszystko się wyda. Ale w  tym momencie nie było to istotne. 
Muzyk wszedł do szpitala i ruszył do recepcji dopytując o dokładne dane. Dostał to, czego chciał. Nie chcąc czekać, aż winda łaskawie zjedzie na parter, ruszył schodami. Było ich dosyć sporo, ale lepsze było to, niż stać w zapchanej po brzegi windzie. Wszedł na odpowiedni oddział i znalazł salę. Znalazł się w środku i rozejrzał się.  Nie był pewny, czy to akurat tu. Jednak widząc niebieskie włosy, nie miał już pytań. Sue była do niego tyłem, ale słysząc jego kroki, spojrzała przez ramię. Siedziała przy łóżku Anabel. Widząc Shannona, poderwała się ze stołka i podbiegła do mężczyzny. Rzuciła mu się na szyję, ściskając go z całych sił, jakby chciała połamać mu kości. Shann również ją objął. Dziewczyna mimo wszystko cieszyła się, że perkusista przyleciał do LA. Teraz nie miała na kogo liczyć, prócz niego. Też nie chciała go tym wszystkim obarczać, ale było już lżej. Wtulała się w niego, w jego ramionach, ale w końcu oderwała się, pytając:
- Jak podróż?
- Czy ja wiem? Nudna, w stresie, długa i nieciekawa - Shannnon uniósł brwi - ale nie o mnie tu chodzi. Co z Anabel? Jak się czuje? Wybudziła się?
- Faktycznie, to co mówili lekarze sprawdziło się. Za dużo wszystkiego poszło na raz. Po za tym, ponoć była w sporym stresie. Wcale się nie dziwię. Ale jest już z nią dobrze. Jednak śpi dalej.
- A jak to się stało, że wylądowała w szpitalu?
- Wiesz co? Chodźmy stąd, chodźmy przed szpital. Tam jest coś w rodzaju małego parku. Usiądziemy i porozmawiamy. Do Anabel wrócimy. 
Shannon skinął głową, na znak, że zgadza się na propozycję dziewczyny. Ta gdy już mieli wychodzić z sali jeszcze na parę sekund spojrzała za siebie w stronę przyjaciółki. Ruszyli na parter.
- Więc.. - zaczął Shannon, gdy tylko wyszli za szpital - opowiadaj.
- Gdy wróciłam do domu Anabel nie było - mówiła Sue, zajęli wolną ławkę - stwierdziłam, że nie będę na nią czekała. Miałam kiepskie przeczucia, więc poszłam jej szukać. Znalazłam ją na plaży. Ot to cała historia. Więcej nie wiem. Dopiero, gdy ona się wybudzi dowiem się czegoś. Gdybym tam nie przyszła to... ale, ba! Gdybyśmy się nie pokłóciły, gdyby... to wszystko moja wina.
- Nie obwiniaj się, bo to nie chodzi o to, żeby szukać winnych. Grunt, że Anabel jest cała, jest pod okiem lekarzy w szpitalu.
- Ale jest w śpiączce i to moja wina! Gdyby to tak wszystko cofnąć...
- Wiesz o tym, że się tak nie da.
- Wiem - Sue na chwilę spuściła wzrok, ale zaraz spojrzała na Shanna - jak udało ci się wrócić do LA bez całej reszty? Chyba, że będą później?
- Dałem im kit. Łyknęli. Sądzisz, że gdybym powiedział co się stało to siedzielibyśmy tutaj tylko we dwoje? 
- A co im powiedziałeś? Musiałeś nieco nakręcić, tak sądzę?
- Powiedziałem, że mnie poprosiłaś, żebym przyleciał. Powodem było podnoszenie na duchu. Po za tym dodałem, że się pogodziłaś z Anabel i wszystko jest w porządku. Grunt, że nic nie wiedzą. 
- Ale wiesz, że to i tak się wyda?
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale póki jest dobrze tak jak jest - Shannon pokręcił głową - a jak ty się czujesz?
- A jak sądzisz? - Sue usiadła po turecku - świetnie wręcz.
- Wiem, głupie pytanie. Przepraszam. Na pewno jest ci ciężko. 
- W dodatku jeszcze ta sytuacja z Gabrielem, no i z ... - Sue ugryzła się w język, by nie poruszać tematu Emmy- ale teraz Anabel jest dla mnie na pierwszym miejscu. Nie zostawię jej tak. Wiedziałam, że to wszystko źle się skończy, ale mimo to, nie zwracałam na to uwagi.
Sue oparła głowę o ramię Shannona i cicho westchnęła. Cieszyła się, że może z kimś porozmawiać i wypłakać się w koszulkę. Tak na prawdę prócz Anabel, jak i teraz Shanna, nie było takiej osoby. Dziewczyna lekko objęła rękoma jego rękę i wpatrywała się w to, co miała przed sobą. 
- Tobie przydałby się sen - powiedział w końcu perkusista - dobrze ci to zrobi.
- Nawet jakbym poszła spać, szpital nie jest na to dogodnym miejscem - Sue odparła beznamiętnie - nie będę Anabel kradła łóżka. Nie jestem śpiąca.
- Taaa, jasne. Oczy ci się już same zamykają. Jesteś przemęczona. Po za tym, kto mówi, że masz spać w szpitalu? Wrócisz do domu, prześpisz się chociaż trochę.
- Nie ma mowy, nie zostawie Anabel samej! Wybij sobie to z głowy!
- Ale spokojnie, nic jej nie będzie. Jest pod opieką. po za tym śpi.
- A jak się obudzi?
- Nie denerwuj mnie - Shann spojrzał w poważną miną - idziemy do samochodu, będziesz robiła za GPSa, bo nie znam twojego adresu.
Sue nie była chętna na tą propozycję. Jednak widząc swoje chwiejne i powolne ruchy, zgodziła się. Powieki opadały co chwila, lada moment mogła usnąć. Wedle jej wskazówek, Shannon prowadził samochód. Zatrzymali się przed właściwym budynkiem. Weszli na górę, zaraz byli w mieszkaniu. Mężczyzna zaprowadził dziewczynę do jej pokoju, kazał się położyć. Ruszył do kuchni z wcześniejszym zapytaniem "gdzie jest herbata?". Wyjął z szafki dwa kubki, a z porcelanowego pojemniczka torebki z herbatą. Nastawił wodę i przycupnął na krześle. Zastanawiał się, co będzie dalej. Nie chciał źle dla Sue. Obawiał się o nią. Tak więc nie mógł wracać do grupy. Chciał teraz z nią zostać, pomóc na tyle, ile może i wesprzeć. Wiedział, że dziewczyna nie ma nikogo po za Anabel. Teraz mogła polegać także na nim.
- Proszę - Shannon wręczył dziewczynie kubek - wypij, dobrze ci zrobi. Później zdrzemnij się trochę.
- Dziękuję - uśmiechnęła się Sue - nie sądziłam, że dla mnie przylecisz do LA.
- Nie ma sprawy. Nie zostawię cię samej w takiej sytuacji. Teraz potrzebujesz wsparcia.
Siedzieli w milczeniu. Malarka dopiła herbatę i pusty kubek odstawiła na półkę nocną. Położyła się, poczuła pod głową miękkie poduszki. Spojrzała na Shannona i lekko się uśmiechnęła. Cieszyła się, że ktoś o nią dbał, martwił się, że dla kogoś znaczyła coś.
- Będzie dobrze? - spytała - powiedz, że tak...
- Bedzie dobrze - Shannon skinął głową - spokojnie.
- Shann, połóż się obok. Muszę się do kogoś przytulić. Zawsze tak robię, gdy jest mi źle. Zawsze prosiłam o to Anabel. Proszę.
Shannon zaraz to leżał obok dziewczyny i przytulił do siebie. Ona ukryła twarz w jego ramionach i cicho westchnęła. Teraz czuła się bezpieczna. Jednak wciąż martwiła się o Anabel. Lecz wiedziała, że teraz nie może się poddać, dla niej. Jej powieki stawały się coraz cięższe, w końcu je zamknęła i usnęła. Shannon patrzył jak dziewczyna zasypia. W końcu i on też.


2 komentarze: